Część pierwsza:
FAJNE CZARY
Tordak był wysokim i szczupłym krasnoludem, metr osiemdziesiąt w potrójnej misiurce. Gładko ogolony i sympatyczny, od samego początku sprawiał pozytywne wrażenie. Mówił płynnie po angielsku, niemal bez akcentu, słuchał Coldplay i często płakał oglądając zachody słońca. Nosił skórzaną tunikę, która opinała mu suty i praktycznie uniemożliwiała skuteczne prowadzenie walki, za plecami zaś powiewała mu zielona peleryna, która nie spełniała absolutnie żadnej roli, poza tym, że – jak już zostało wspomniane – powiewała.
Jako prawdziwy poszukiwacz przygód Tordak zaczepiał po drodze każdego przechodnia, naiwnie wierząc, że w co drugim domu żyją pięciometrowe pająki, które trzeba wytępić. Z uwagi na fakt, iż tak nie było, najczęściej głodował i żebrał pod kościołem, a dzieci górników z pobliskiego osiedla obrzucały go zeschłymi ekskrementami. Tordak – jak rasowy krasnolud – zasłaniał się dziewięciometrową pawężą i znosił te zniewagi w ciszy.
Pewnego dnia zdarzyło się było tak, iż Tordak wstawił się ("na zeszyt", ma się rozumieć) w jakiejś knajpie i został z niej wyrzucony na zbity pysk. Nie przejął się jednak tym zbytnio i skierował w stronę swojego ulubionego, śmierdzącego moczem barłogu w jednej z niezliczonych ciemnych uliczek Miasta O Debilnej Nazwie. Ku jego zaskoczeniu i zmieszaniu, odkrył, że jego legowisko okupowane jest przez szary, pomięty i poszarpany, odrażająco cuchnący kołtun. Krasnolud żachnął się, cokolwiek to znaczy i płynnym ruchem zdjął z pleców jednocześnie cztery dwuręczne i obusieczne topory bojowe. Wypity alkohol uderzył do głowy, krakowskie przedmieście zalało się słońcem, ale nie zaburzyło to równowagi dzielnego wojownika, którego doświadczenie liczyło się w setkach tysięcy wpitych litrów taniego miodu.
- Aaaaaaargghhh – krzyknął bohatersko i zaszarżował machając ostrzami. Ku jego zaskoczeniu, skundlony intruz poderwał się na równe nogi i wykonał niezwykle zręczne parowanie długą, zakrzywioną tyczką do grochu. Obaj zatoczyli się na przeciwległe ściany wąskiej uliczki. Tordak oprzytomniał szybciej i odpiąwszy płynnym ruchem od pasa sto czternaście toporków do rzucania, użył ich zgodnie z literalnym przeznaczeniem. Dziad – gdyż szare kłębowisko smrodu było właśnie dziadkiem – osunął się jednak wtedy na ziemię i żaden pocisk nie dotarł celu.
- Mów kim jesteś! – krzyknął Tordak głosem nieznoszącym sprzeciwu. W odpowiedzi usłyszał jedynie nieznośny, skrzeczący chichot. Dziadek podniósł się na łokciach i ujawnił swe szpetne oblicze. Było dość mocno szpetne.
- Ale masz szpetne oblicze – skwitował krasnolud.
- Nieważne – brodaty dziad zamachał gwałtownie kijem, lub też kij, który dzierżył, zamachał gwałtownie dziadkiem, obaj byli tak chudzi, że trudno było poznać – Naszym przeznaczeniem było się spotkać.
- Chuj – Tordak nie był w ciemię bity.
- Masz na imię Tordak, pochodzisz z północy i podoba ci się nowy album Coldplay. Wiem o tobie wszystko.
Na to Tordak nie miał odpowiedzi. Za słuchanie nowego albumu Coldplay groziła przecież kara śmierci, był tak maksymalnie chujowy, że nie słuchał go nawet zespół, ani gość, który robił mastering.
- Skąd to wiesz? – zdołał jedynie wyjąkać. Dziad przysunął się bliżej i uśmiechnął wilczo.
- To fatum. Miałem wizję, która kazała mi cię szukać. Przeczesałem każdą spelunę w tym mieście, zajęło mi to dobre dwa tygodnie. Wreszcie, oto się spotykamy. Czeka nas misja do wykonania – dodał po chwili przerwy, miało to wzbogacić dość miałki nastrój o przynajmniej odrobinę dramaturgii.
- Mów dalej - rzekł poważnie krasnolud. Być może trzeba było zabić jakieś pająki, albo przeprowadzić windykację długu. W takim wypadku nie ma miejsca na żarty, stąd poważny ton.
- Zbliża się koniec świata – rzekł cedząc uważnie słowa dziad – Nazywają mnie Gandzialf i jestem czarodziejem.
- O .
- No. Nadchodzą ciemności, nowa płyta Korn i beatyfikacja Tuska.
- O! Co musimy zrobić?
- No. Droga jest długa i wyboista, będziemy potrzebować pomocy. Ale najpierw muszę sprawdzić, czy jesteś tym, o kim mówią przepowiednie i tym, kogo widziałem w wizjach. Musisz udowodnić, że jesteś godzien. Musisz przejść próbę.
- Jaką próbę? – Oczy Tordaka zaświeciły się na myśl o gwałtach i grabieżach
- Musisz pokonać smoka.
- Smoka?! Są tu jakieś smoki – spytał i rozglądnął się wokół nerwowo.
- Tak, całe stadko – powiedział Gandzialf i jął rozwiązywać sakiewkę wiszącą mu u pasa. Wydobył z niej kilka podejrzanie wyglądających zasuszonych badyli i fajkę o długim cybuchu – Jestem mistrzem przywołań – powiedział i żachnął się – Zaciągnij się mocno – pouczył go.
- Czy to bezpieczne? – zawahał się Tordak.
- Jasne! Przysiądź się, strapiony wędrowcze, a zaraz zobaczysz… Taaak… - Gandzialf zaciągnął się głęboko po czym wydmuchnął z siebie hebanowo-czarną chmurę… Chodź, pokażę ci fajne czary…