Miałam tego nie pisać. Bynajmniej nie tutaj. Jednak nie mogę się powstrzymać.
Uczucia tak trudno wyrazić prosto w cztery oczy. Nie potrafią przejść przez gardło, nie ułatwiając tym samym zadania. Tak jest łatwiej. Czuję jakbym prowadziła wewnętrzny dialog z moim alter ego. Wiem, że mimo wszystko nie będzie to łatwe. Ale muszę to zrobić. Muszę wywalić to z siebie, bo im dłużej to we mnie siedzi, czuję jak zabija mnie od środka.
Stoję ubrana w ciemno zieloną sukienkę, luźnie zawiązana chustka, jeasnowa kurtka, tenisówki i cała zwyczajna ja. Ognisko - ot taki pomysł na spędzenie sobotniego dnia. Strzał w dziesiątkę, pomimo niesprzyjającej pogody. Ułamek życia w którym można być kimś innym. Oderwać się od codzienności, od domu, od problemów jakiekolwiek by nie były. Jak zwykle zaczyna się tak samo. Niewinnie z nutą tego czegoś co jedynie sprawia, że chciałoby się więcej i więcej.
On był zwyczajny, przeciętny. Nie to żebym mogła myśleć, że będzie między nami coś więcej. Szczerze? Nie brałam tego na poważnie. Był kolegą. Kolegą z którym mogłam się droczyć. Który właśnie tym droczeniem zyskiwał u mnie w oczach. Widziałam tą niewidzialną nić rywalizacji między mną a E. Nie chciałam, aby czuła we mnie rywalkę do jego serce. Dlaczego? Bo prawdę mówiąc ciągle w mojej głowie był tylko kolegą. Kolejnym z wielu. Takim którego się lubi, ale nic więcej nie będzie. Ona za każdym razem tak stanowczo zaprzeczała, że coś do niego czuje. Wręcz broniła się przed tym starając się wmówić sama sobie, że to nie jest to. A on to wykorzystał.
A my... jak głupie lalki w teatrze grałyśmy tak jak do scenariusza pisanego właśnie przez jego osobę. Naiwność - o tak. To było właśnie to jakie byłyśmy. Ślepo twierdząc, że przecież nic się nie stanie. I każdy krok, każdy kolejny akt tego jego cholernego scenariusza zbliżał nas do tego co się stało. Sprawiał, że maleńkimi kroczkami szłyśmy z naszymi uczuciami przed siebie. A tak uparcie wmawiałam sobie, że to nie jest prawda. Nie chciałam, aby to co się działo wyszło na światło dzienne. Wolałam to trzymać w sobie. Wolałam umrzeć, niż przyznać się do jakichkolwiek uczuć skierowanych w jego kierunku. Szczerze nie chciałam, aby to miało nas poróżnić.
Jedna granica, którą przekroczyłam stawia mnie w takim świetle jak teraz. Naiwność? Być może. Siedząc wczoraj na ławce z dziewczynami czułam jak serce z sekundy na sekundę boli mnie coraz bardziej. Że naiwnie wierzyłam że poprzedzająca nas noc mogła znaczyć coś więcej.
Koniec końców... jestem z siebie dumna. Że byłam w stanie wybrać coś lepszego. Że poszłam z E. Nie z nim. Nie potrafię określić swoich uczuć. Nie potrafię określić stanu w jakim się właśnie znajduję. Zmierzam do własnego apogeum. Przede mną stany, przede mną nauczka. A ja... zamiast palić za sobą mosty, buduję je z innymi osobami. Kolejny raz czuję się jak pieprzona masochistka.
Ostatnio E. patrząc mi prosto w oczy powiedziała, że zawsze muszę być we wszystkim najlepsza. Że to najbardziej wkurwiająca ludzi cecha, Że to zawsze muszę być JA. Ta na tym najwyższym podium. Nigdy nie czułam,że się tak zachowuję. Jednak dzisiaj patrząc sobie prosto w oczy. Wpatrując się we własne niewyraźne odbicie w tafli lustra, zrozumiałam. Jestem najlepsza w niszczeniu własnych zasad. Jestem najlepsza w pieprzonym konflikcie z samą sobą. Jestem najlepsza w byciu naiwną. Najlepsza w oszukiwaniu samej siebie. I kurwa mać najlepsza w lokowaniu swoich uczuć w niewłaściwych osobach.
A serce..., serce człowieka, wciąż w nieskończoność ucieka. Przez łzy, tęsknoty, męczarnie i wierzy, że w swoim łonie przestrzeń, i wieczność pochłonie, i niebo całe ogarnie