jest godzina 19.48, siedzę przy kompie 3 godziny i 27 minut, do końca ferii 8 dni, do końca roku szkolnego dni 126, mam 15 lat i 4 dni, przede mną stoi kubek z kapuczinem (!?) którego zaraz nie będzie (zawartości, nie kubka), leży paczka miętowych orbit, kapsel od tymbarka z napisem 'pokaż, że kochasz' (ten kto wymyśla te sentencje do tymbarków ma u mnie kopa), łańcuszek z szyszką, dwie puste szklanki, czerwona opaska z serduszkiem i kilka innych zupełnie zbędnych przedmiotów. mam na sobie brązowe sztruksy i granatową bluzkę. włosy spięte w trudnopowiedziećco. jest mi tylko troszeczkę niedobrze i tylko troszeczkę boli mnie brzuch. ciągle mi zimno, zresztą nic dziwnego. zastanawiając się nad tym, co powinnam jeszcze tutaj podsumować, nasuwa mi się tylko myśl, iż mój stan konta na komórce domaga sie doładowania, ale o dziwo, nie domaga się. w ósmym dniu bycia z moim kochaniem... kłócimy się! no baa, ale o co :D okej, nieistotne. tak wiem! przede mną leży jeszcze reklama koncertu metallici od zylwka. nie mam już różowych paznokci.

dziś w dniu 16 lutego 2008 roku o godzinie 20:03 jako piętnastolatka posiadam wszystko, na co jestem zbyt młoda i głupia żeby posiadać. mam tak mieszane myśli, że szok, że sama ich nie rozumiem, że sama siebie nie rozumiem. nachodzi mnie coś takiego dziwnego, takie moje pojebane myśli, teorie, wszystko, czego się sama okropnie boję, czego bardzo nienawidzę, a jednak to ciągle przychodzi. nie chodzi o to, że moja wartość jest ogromna, ale jednak jest zbyt duża, aby przejmować się tym, czym własnie się przejmuję (a może kim?), idiotko (to do siebie, mam rozdwojenie jaźni).