Łza spłynęła po policzku.
Tak niewiele brakowało,
Byśmy znowu byli razem.
Kładę białą różę na Twoim grobie,
Identyczną, jak dałeś mi
W ten pamiętny dzień.
Nazywając mnie swoim aniołkiem.
Pomnik świeżo wykuty z marmuru,
Zaledwie miesiąc, jak stoi tu,
Na irlandzkim cmentarzu.
Jeszcze niedawno były łzy szczęścia,
Że jesteś tak blisko mnie,
Płomyki miłości delikatnie muskały moje serce,
A Twoje oczy promieniowały ciepłem i miłością.
Teraz łzy bólu, smutku, rozpaczy.
Teraz płomienie w czerwonych zniczach,
I puste oczy widniejące na białym marmurze.
Wszędzie pełno kwiatów.
Przypominają mi chwile, gdy byliśmy tak blisko.
Mówiłeś "jesteś moim aniołkiem"
Teraz.. Teraz to Ty nim jesteś.
W uszach rozbrzmiewający pisk opon, krzyk.
Ból w sercu, utrata kogoś bliskiego..
Nie będzie już drugiego Ciebie,
Nikt nie powie mi tego, co Ty.
Został mi tylko biały marmur
I łzy..
Nie mogłam wczoraj dodać zdjęcia i notki.. Beznadziejny stan psychiczny. Dopiero wczoraj zdałam sobie sprawę, że moje wszystkie miłostki były jakieś puste. Analizując je i tworząc pewnego rodzaju wizje mnie i tych osób wychodzi na to, że.. nie mogłabym z nimi być. Że moją jedyną najprawdziwszą miłością był Fred. Potrafił mnie wesprzec zawsze i wszędzie, otrzeć łzy, wysłuchać moich potoków skarg, jaki to świat jest niesprawiedliwy, potrafił powiedzieć mi 15 razy dziennie, że szalenie mnie kocha, jestem jego aniołeczkiem, nigdy nie spotkał kogoś takiego jak ja i że daję mu największe szczęście. Mówił, że nigdy mnie nie opuści, aż do końca swoich dni. I dał mi coś.. Takie małe, malutkie coś. Malutką szkatułeczkę. Maleńką, ale o wielkim znaczeniu. Mam ją zawsze i wszędzie. Gdziekolwiek jestem, cokolwiek robię. Przypomina mi chwile spędzone razem. W środku malutki liścik "Ty i ja na zawsze razem, nasze dwa światy, przeciwieństwa przyciągnięte, Ty mi dałaś nadzieję na lepsze życie. O królowo.
Kocham. I umieram z tęsknoty. A Ty mi dałeś wspomnienia, biały marmur i łzy..