uwielbiam takie małe ogóreczki prosto z działki. Świeże, nie zdążyły nawet zaznać zła w życiu. Smaczniutkie.
Tak więc wakacje jakoś lecą. Czytam sobie, oglądam filmy i jem. Dziś dzień jak co dzień, wstałam o 15, zjadłam ogóreczki.
i...aha no tak i byłam na Woodstocku! omało co bym nie zapomniała.
Genialna atmosfera, genialni ludzie, genialna muzyka, a pan Owsiak niech żyje sto lat i jeszcze dłużej.
Wróciliśmy o 9, noc była piękna, rozgwieżdżone niebo, zero deszczu, a na drodze i poboczach walające się ciała woodstokowiczów. Żywe.
O 6:20 w końcu zasiedliśmy w super nowoczesnym wehikule PKP, po czym natknęliśmy się na starych znajomych z wagonu z poprzedniego dnia (nocy?). Brakowało jednego. Mam nadzieję, że Ariel wytrzeźwiał (jeżeli to w ogóle możliwe) i dotarł jakoś do domu.
Za rok nie ma mowy, żebym jechała autem :D
the Prodigy- cała set lista z koncertu była genialna, więc nie ma co się rozdrabniać
i
Switchfoot- Hello hurricane, caluśki album jest do zjedzenia.
i
Airbourne - Too Much, Too Young, Too Fast (...no cóż. innym razem.)
PS. Wielbię osobnika, który wypsikał dezodorantem toi toi, z którego miałam przyjemność korzystać. To naprawdę genialny pomysł, jak wszystko, co wiąże się z Woodem.