Rysiek spał sam w swojej wielkiej sypialni w apartamencie w NYC. Śnił o tym, że siedzi na koniu i jedzie po łące, a obok niego na obłokach lecą piękne blondynki ubrane w zwiewne zielone szaty i przygrywające mu na lirach. Pędził i pędził, wsłuchując się w dźwięki strun, kiedy nagle jedna z kobiet na obłoku zaczęła lecieć obok niego. Kruspe zorientował się, że nie gra ona na lirze, tylko dmie w trąbkę, wykonując niemiecką pieśń. Spojrzał na nią i wrzasnął ze strachu, gdyż kobieta nie dość, że nie była kobietą, to na dodatek była Lindemannem. Czarnowłosy usiadł przerażony na łóżku i znowu wrzasnął, gdyż niemiecka pieśń grała nadal. Otrząsnął się i zrozumiał, że dzwoni komórka, leżąca na nocnej szafce. Wziął ją do ręki i mrużąc w ciemności oczy spojrzał na wyświetlacz. Dzwonił Lindemann. No tak.
Poziom motywacji: zero, czasem nawet ujemny.
Czuję się jak sklejka wszelkich najgorszych możliwych cech i rzeczy, która musi przeczekać, aż wszystko minie. Znowu.
A najgorsze jest to, że powoli wszyscy i wszystko zmierzają w tym kierunku.