"Ku celom porządanym wiodą drogi trudne."
Muszę przyznać, że fantastycznie mi się wczoraj spało. Po powrocie ze szkoły byłam w objęciach Morfeusza przez jakieś 6 godzin. Nawiedziły mnie setki bzdurnych snów pozbawionych jakiegokolwiek sensu, przez co obudziłam się okrutnie wymęczona, nadzwyczaj sponiewierana i wyeksploatowana. Nie pozostawało mi zatem nic innego, jak pójść z powrotem spać, z nadzieją, że nocne widziadła dadzą mi spokój. Nie dały.
Dzisiaj od rana próbuję zmobilizować szare komórki do pracy nad matematyką. Mój zapał nie urósł jednak do godnych pochwały rozmiarów, skutkiem czego zdołałam przebrnąć przez 5 zadań matematycznych w ciągu 5 godzin, zajmując się po drodze wszystkim, co nie dotyczyło książki i zeszytu. Następnie przypomniałam sobie o Chłopach, którzy sterczą nade mną z kosami, motykami, grabiami i ze wszystkim, w co uzbroił ich Reymont. Entuzjazm zniknął zupełnie, dlatego moja radość z odwiedzin Wojtka była podwójna.
Z miłą chęcią napisałabym, że choć wizyty Buraka są już dość sztampowe, to mimo wszystko jednocześnie zupełnie niebanalne, jednak z takiego opisu ktoś mógłby wyciągnąć wniosek, że uprawialiśmy dziki seks, co więcej na balkonie, krzycząc wniebogłosy i zapraszając wszystkich (zarówno tych mniej i bardziej atrakcyjnych) sąsiadów, aby się przyłączyli.
Wczoraj, w przerwie pomiędzy spaniem na lewym a na prawym boku, wpadłam na pomysł poruszenia w kolejnej notce tematu wszystkich irytujących mnie spraw, poczynając od brzęczącej muchy, a kończąc na monotematycznych obrazkach na kwejku. Jednak dzisiaj moje myśli zagłuszają już wyżej wspomniani Chłopi, którzy drą się i wywrzaskują moje imię, przyzywając mnie na siłę do siebie.
Dbajcie o siebie i o innych.
P.S. Jaka była dziś pogoda w okolicach Zielonej Góry...?
Poza tym zastanawiam się, czy nie zaczynam popadać w fiksację, odkażając (poza dłońmi, rzecz jasna) myszkę, klawiaturę i telefon.