kot Schroedingera
Jak kot Schroedingera jestem jednocześnie martwa i żywa, choć bynajmniej nie świadczy o tym fizyka kwantowa.
Mam na głowie masę spraw, dlatego (parafrazując Roguckiego) moja wyobraźnia przymiera głodem, a życie przez palce mi płynie w nicość. Nie umiem stworzyć nic prozatorskiego, nic beletrystycznego, nie mówiąc już o czymś poetyckim (nie licząc oczywiście unikatowej inwersji w poprzednim zdaniu)! Przesłuchuję w kółko płyty Comy i zastanawiam się, czy to mój stan pasuje do ich tekstów, czy to raczej jakaś forma podświadomej sugestii. Może w takim razie dam radę "nauczyć się umierać w sobie, ukrywać cały strach"?
Kolejnym argumentem na moją martwotę (swoją drogą to bardzo ładne słowo) jest zabijanie przez jakiegoś mrocznego żniwiarza w moich trzewiach wszelkich przejawów przywiązania do innych ludzi. Dzieje się to wbrew mnie. Niezależnie od głosu rozsądku, coś w środku śpiewa, że "czasami wolę być zupełnie sam". Toczy się bitwa między ego a superego, podczas gdy id robi swoje, a ja pytam, na ile jestem ludzka, a na ile.. hm.. no właśnie, jaka?
Czuję się źle z faktem, że nie potrafię powiedzieć: "przytul mnie", "porozmawiaj ze mną" do więcej niż jednej osoby, choć tak bardzo tego potrzebuję; że nie potrafię wykazać empatii na właściwym poziomie, a zastępuję to pustymi słowami, których im więcej jest, tym skuteczniej zalewają lukę, wypełniają rysę na idealnie wypolerowanym szkle.
Z drugiej strony czuję się źle także z tym, że angażuję się w niepotrzebne relacje, które prowadzą donikąd, podczas gdy pozwalam odejść osobom, które coś znaczyły. Mam wrażenie, że cel wyznacza mi blady punkt, znikający co rusz, zmęczony naprowadzaniem mnie równie mocno jak ja zmęczona jestem udawaniem.
W kompletnej opozycji do tego znajdują się moje szkolne osiągnięcia, z których powinnam być przecież równie dumna, co moi rodzice, przynajmniej tak podpowiada mi rozsądek. Poza tym bardzo dobrze jest krążyć po czyjejś orbicie, będąc czyimś Marsem, czy też Ziemią, choćby w postaci wyrzutu, awersji, wypowiedzianego z żalem: "Co to ma znaczyć?". Zresztą, może to nie był żal.
Pierwszy raz od dłuższego czasu podczas pisania pojawia się z boku suwak, co znaczy, że wykorzystałam już 25% przysługującego mi miejsca. Być może to dobra wróżba, szczęście, które przyniosło mi chwycenie się za guzik, gdy mijałam kominiarzy...
Rogucki nie daje już rady przekrzykiwać Grudzińskiego, który wydziera się o jakichś Sowietach, obozach, celach.
Dbajcie o siebie i o innych.
Niezmiennie.