Kosmos chyba uparł się na mnie, rzuca mi pod nogi kłody i pragnie zobaczyć moją druzgoczącą porażkę. No a niby jak mam wytłumaczyć mocne przeziębienie na pięć dni przed sesją, co!? Ból gardła, katar, dreszcze... Gdy sądziłam, że już wyleczyłam się, pojawił się kaszel (a nie miałam go od dobry 3 lat). Gdy myślałam, że ustąpiło... chyba mnie bierze zapalenie ucha. Nie wierzę. Po prostu nie wierzę. Faszeruje się lekami, jestem obolała i połamana, nie potarfię skoncentrować, a notatki piętrzą się na biurku. Leksykologia, moje utrapienie... Jakoś nie widzę tej wesołej rozmowy fejs tu fejs z egzaminatorką, a w życiu.
Wściekła jestem, zmęczona, chcę mieć pięć minut dla siebie, w spokoju, bez żadnych dolegliwości i świadomości, że jeżeli nie poczuę się co najmniej dwóch godzin dziennie, to świat runie mi na łeb.
Jestem tak zdekoncentrowana, że 10 minut nie potrafię usiedzieć nad notatkami. Marnie to widzę, oj, marnie.