Dzisiaj kompletnie nie mój dzień...
Wstałam późnym południem. Zrobiłam kilka prac (daje korepetycje online) i poćwiczyłam. Ale jaka to była męczarnia. Już nie wspomnę o tym, że zbierałam się do tego treningu, niczym sójka do wyprawy za morze, to jeszcze na dodatek, gdy wreszcie się łaskawie przebrałam i stanęłam przed komputerem gotowa na dwugodzinny maraton rzeźniczy, cała energia (której i tak miałam tyle, co kot napłakał) ze mnie uszła. Ledwo zrobiłam te dwie godziny, a padłam jak nieżywa. Nie wiem, może to po prostu zwyczajny gorszy dzień, może to moja głowa mnie testuje, czy ważniejsze jest dla mnie leżenie na kanapie z książką niż spalanie kalorii... Nie mam pojęcia. Jednak nie poddałam się i z bólem serca trening zrobiłam. Dietę tez trzymałam. Myśle ,że nie przekroczyłam 500kcal. Nie jest źle, ale głosy bulimii ciągle są. Krzyczą coraz głośniej, bym się najadła. Ale nie chce tego robić, nie chce!