Gdzies po drodze zgubilam swój patetyzm, swoje 'chce powiedziec wszystko' i 'chce wszystko poczuc'. Potracilam belkot intelektualny i mentalny masochizm, znalazlam dystans, który prócz uzyskania jakotakiej stabilizacji wewnetrznej wzbogacil mnie w koszmarne 'nie wiem co ze soba zrobic', pozbawil checi, pasji i wiary w to, ze moge wszystko, nawet jesli wazne jest to tylko dla mnie. Jakotaka inwencja tworcza, która niegdys objawiala sie raz po raz w odstepach kilku[nasto/dziesiecio]dniowych, teraz w zasadzie zostala wspomnieniem i pragnieniem powrotu do lat mojej swietnosci, kiedyto spelnialam sie twórczo pisemnie i fotograficznie, mimo, ze twórczosc moja nie byla wiele warta, to jednak pozostawila po sobie cien, echo tak jakby, które wraca do mnie i przypomina mi o mojej absolutnej bezuzytecznosci w chwili obecnej trwajacej juz od dluzszego czasu. W poszukiwaniu stabilnosci i spokoju ducha, zgubilam gdzies siebie. I jak tu siebie odnalezc?