Tak właśnie się zastanawiałam skąd biorą się starzy kawalerowie, stare panny... Z własnego wyboru? Bo przecież wszyscy naookoło wmawiają nam, że każdy z nas gdzieś tam ma swoją połówkę, musi tylko ją odnaleźć. A jak już odnajdziemy, to będziemy najszczęśliwszymi osobami na ziemi. Niestety niektóre połówki, wbrew dużemu podobieństwu, czasami po prostu nie są tym pasującym elementem. I wtedy jest wielkie rozczarowanie, smutek, bo trzeba szukać dalej...
Może to jest właśnie powód, dla którego ludzie są samotni? Nie mają już siły, by dalej poznawać nowych ludzi, by szukać kogoś odpowiedniego. Tacy już jesteśmy leniwi. Gdy nam coś nie wyjdzie, to malo kto ma ochotę, by próbować ponownie. A szkoda, bo nie powinno się odpuszczać do ostatniej chwili.
Czasami myślę sobie, jak to jest być taką starą panną. Siedzisz sama w pustym mieszkaniu, może masz jakieś zwierzątko, może masz jakiś znajomych, ale oni "wpadają" tylko od czasu do czasu, by napić się kawy, porozmawiać. Reszta czasu przecieka przez palce, noce są samotne, dni nudne. Każdy chyba zaznał momentu, gdy był sam w wielkim domu. Na początku to blogie uczucie, że można robić co się chcę, a już po chwili przerażenie, nuda, zniechęcenie do życia. I to trwa tylko kilka godzin. To co dopiero kilka, kilkanaście lat?
A co, jeśli ja też zostanę taką starą panną?
Może niektóry nie mają swojej miłości, bo przypadkowo zrażają do siebie innych?
Chyba jestem jedną z osób, które psują każdą, dobrze zapowiadającą się znajomość. Najśmieszniejsze jest to, że nadal nie wiem co robię źle, co mówię źle. Jestem nudna, za dużo mówię, używam nieodpowiednich słów? Wydaje mi się czasami, że po prostu jestem tak dziwnie skonstruowana, że jeśli zaczyna mi na kimś zależeć, to lubię mu dogryzać, robić na złość. Nie powiem wprost: "lubię Cię", tylko zaczynam mówić, że mnie denerwujesz, że nie jestem zainteresowana itp. Zaprzeczam sama sobie. Najgorsze jest to, że robię to całkiem nieświadomie. Nie pomyślę, zanim palnę coś głupiego i będę tego żałowała późneij. A tak łatwo jest urazić drugą osobę.
Może ja po prostu nie jestem tym pasującym puzzlem? Albo kiedyś pasowałam, ale jakiś zwierzaczek odgryzł fragment, albo zdarł obrazek?
Najgorsze jest jednak to, że chciałabym kogoś pokochać, ale boję się. Nie tylko odrzucenia, ale także tego, że nie potrafię okazywać uczuć. Ba, nie lubię okazywać uczuć. Nigdy nikomu nie powiedziałam, że go kocham, nie licząc żartów, nie pamiętam, czy kiedykolwiek oznajmiłam komuś, że go lubię. Starsznie nie lubię miziania, tulenia się, całowania w miejscach publicznych, słodzenia sobie "Misiaczku, Kwiatuszku, Rybeńko...", pisania do siebie co 5 minut z zapytaniem "co robisz?" i wiecznego wyznawania sobie miłości w smsach. Zachowania, które na ogół dla zakochanych są normalnie, mnie denerwują.
Chciałabym mieć przestrzeń, żyć swoim życiem, ale jednocześnie móc dzielić się nią z inną osobą. Mieć kogoś, któ zrozumie, wysłucha, będzie przy mnie jak będzie źle i dobrze, ale również da mi oddychać, pozwoli czasem zatęsknić za sobą i przede wszystkim kogoś, kto zaczeka, aż nauczę się wyrażać swoje emocje. Kto rozpozna moje uczucia w tym co robię, a nie w tym co mowię. Tylko co, jeśli nikt nie będzie miał aż tyle siły, żeby dać mi szansę nauczyć się żyć jak normalni ludzie?
Wtedy będę musiała kupić kota
i zaopatrzyć się w dużo filmów i słodyczy
na samotne wieczory.
Ostatnio miałam szansę, choć wydaje mi się, że byłam opcją "jedna z dwóch". Najwyżej okazałam się być tą gorszą. Choć kto wie, sytuacja się jeszcze nie wyjaśniła. Ale jeśli widzę, że komuś znajomemu zaczyna zależeć, to dla jego szczęścia odpuszczam swoje.
Czy dobroduszność w takich sytuacjach popłaca?