Nie ma juz mojego Alana. Plakalam jak male dziecko, jak razem z rodzicami pojechalismy go odwiesc na lotnisko. Tato zaproponowal mu zeby skorzystal z naszego helikoptera, ale odmowil. Dzisiaj przychodza Maksa rodzice i ON, na obiad, wiedza ze nie jestesmy razem ale przeciez sie zaprzyjaznili, juz wyczuwam ta cudowna atmosfere.
Przyszli usiedli i nasi rodzice dobrze sie bawili, uslyszelismy tez wspaniala wiesc, ze jada razem na wyspy kanaryjskie a my zostajemy razem u MNIE W JEDNYM DOMU. Nie mam pojecia o co im chodzi. Najgorsze jest, ze tata wlacza monitoring i bedzie sprawdzal co i jak. Z tego zdenerwowania poszlam na skejta do moich.
-Co jest mlodziacha?-Caro.
-Wez, napisalam Ci esa.
-No napisalas, chodz tu przytule Cie.
-No, ale powiedz mi za jakie grzechy?
-Za jakies na pewno mlodziacha, a teraz wez sie w garsc moze cos bedzie?
-Ale co ma byc? Nie chce.
-Chcesz,tylko myslisz ze nie chesz,uwierz.
-No dobra moze troche, ale mamy przez 7 dni siedziec w domu, bo cos tam i nawet wychodzic nie mozemy, tylko ktos moze do nas przyjsc. Tydzien wolnego pojdzie sobie na spacerek, na nastepny trzeba czekac 6 tygodni,ej.
-Spokojnie,moze Cie odwiedze,haha.
-Oj kochana, Ty musisz mnie odwiedzic.
-Cicho, dobra ja spadam bo Pitt na mnie czeka.
-No ciao.
Posiedzialam jeszcze z chlopakami rozluznilam sie i poszla do domu. Nie mialam ochoty rozmawiac z rodzicami wiec poszlam do siebie. Pogadalam z Alanem na skejpie i poszlam spac. Dobranoc Pamietniczku.