jak ja uwielbiam jak On bawi się moim aparatem <3
koniec z uczelnią na jakiś czas. koniec z tamtym obowiązkiem, i z tamtym i sramtym.hehe, SramTym. ostatni egzamin za mną, więc czas na zabawę, lekkość ducha i mogę kompletnie skupić się na przygotowaniu się do wyjazdu i heja, fora ze dwora, uciekam od tego chorego miejsca.
energetyk, bit, dym, tłum, energetyk, zróbmy hałaaas! i takie tam sprawy. koncert na wiosce lepszy niż niejeden w mieście, mega dużo zajebistej energii, sam pozytyw i nic nie było w stanie popsuć mi humoru. podrywał mnie osiemnastolatek i był w szczerym szoku, że wcale nie jestem nastolatką :D dobra biba w dobrym towarzystwie, miękki i przyjemny powrót, cud miód. kolejny dzień, kolejni ludzie, nie bardzo wiedziałam, kto w ogóle skorzysta z zaproszenia, bo dla spokoju po prostu nie oczekiwałam niczego od nikogo, a zostałam niesamowicie zaskoczona, ilu ludzi chce mnie widzieć, chce ze mną zamienić słowo i pośmiać się trochę, a śmiałam się dużo, z błahych spraw, i z żartów, i z ludzi, i ich błędów, i z życia, i tak po prostu z radości, bo nic z tych rzeczy mnie nie dotyczy i mój świat istnieje w tych oczach, które patrzą na Was ze zdjęcia wyżej. przyszli ludzie, których się spodziewałam i których się nie spodziewałam- o których myślałam, że zapomnieli, zignorowali i zostawili, a tak bardzo się myliłam. jakbym dostała znak od boga z przypomnieniem, ilu osób przy sobie nie doceniam. fantastycznie jest mieć ludzi, na których można liczyć, nawet gdy się na nich nie liczyło.
międzyczasie odbyłam dość błaho wyglądającą, ale bardzo ważną dla mnie rozmowę z dawnym przyjacielem, który jest jedną z najbardziej uroczych istot, które chodzą po tej ziemi i promykiem optymizmu, który udowodnił mi, że niezłomny optymizm i dobry duch znajdzie się zawsze, niezależnie od tego, w jakim miejscu życia jesteśmy. tyle dobrych słów, którymi mnie wtedy zaskoczył, naprawdę przeszedł moje najszczersze oczekiwania. bałam się jak owieczka lwa te rozmowy, a stało się totalnie odwrotnie i kolejny kamień spadł mi z serca.
kolejny dzień, kolejny kac, kolejna intensywna doba. od rana załatwianie wszystkiego do wyjazdu, transakcje nie-transakcje, bieganie po mieście, gotowanie dla rodziny, bo kolacja pożegnalna zaplanowana, wszyscy ,świętują jakbym na setki lat wyjeżdżała, ale każdy uśmiech i słowa otuchy pomagają w lęku przed nieznanym, więc chłonę z każdej z tych chwil, tak niewiele zostało czasu. cała utytłana w przyprawach, na kuchence pokrywa z garnkiem delikatnie podskakuje, nóż szura o deskę rozcinając to i owo, i byłoby mi niesamowicie błogo, gdybym nie była bombardowana smsami, które wyróżniają się zupełnie od tych przyjemnych. teraz i ja zyskałam psychofana, gdy już akurat pożegnałam się z nadzieją na takowego. to zabawne, w jak niespodziewanym momencie wracają do nas historie, które wydają się być skończone. szczęśliwa wizja wyjazdu jest jednak tak niezakłócalnie jednak silna, że nikt mi nie zepsuje humoru nawet idiotycznymi groźbami i średnio rozwiniętym intelektem. Psychofanie! sorry, że Ci nie odpisałam, ale nie mam nic na koncie- jednak dziękuję za Twoją uwagę, to tak miło, że ktoś się mną w ogóle interesuje.
moja mama okazała się znowu mistrzem, jeżeli chodzi o bratanie się z młodszym pokoleniem. jest najlepsza na świecie, a słuchanie z nią nawet muzyki to czasem sztuka, tyle powiem i spadam dalej cieszyć japę z powodu wyjazdu.