Założyłam Martensy, chwyciłam kurtkę i wyszłam z domu. Tak w końcu na dwór. W końcu do meliny. W końcu do niego. Z uśmiechem zakręciłam za blokiem i weszłam w las i ścieżkę prowadzącą w stronę łąki. Niedługo przed łąką skeciłam w lewo i szłam przez chwilę lasem i zaroślami. Z dala słyszałam już śmiech i dobrą atmosferę. Tak się cieszę że tam idę. I tak ota zza krzaków wyłoniła się głęboka dziura w ziemii. Była na dwa metry szerona i na półtora wysoka. Na dole stali wszyscy o on też. Wszyscy siedzieli na gąbce, prowizorycznym siedzeniu. Pogoda była wspaniała. Słońce delikatnie muskało policzki a wiatr powiewał kosmykami czarnych włosów. Weszłam do dzióry i z entuzjazmem podeszłam i przytuliłam każdego. Coraz bardziej waliło mi serce aż w końcu nadszedł czas na niego. Przytuliłam go i czułam jakby ta chwila trwała wiecznie. Byłam tu z nim i cieszyłam się tym jak mogłam. Godziny mijały szybko, jak zawsze w dobrym towarzystwie. Musiałam iść na chwilę do domu. Z niechęcią wyszliśmy z meliny i poszliśmy w stronę wyjścia z lasu. Co chwila słyszałam jego głos za plecami skierowany do mnie:
- Oddaj , proszę. - mówił błagalnie. Uśmiechłam się i pokręciłam głową, mam co do niej plany. Do jego chusty, którą ukradłam i na tę myśl uśmiecham się do siebie. Poszedł aż pod moją klatkę. Wtedy powiedziałam :
- Dostaniesz ją jak przyjdziesz wieczorem do dzióry. - zabrzmiało to dziecinnie, jakbym znowu bawiła się w bazy w lesie. Lecz pragnienie zobaczenia go było silniejsze ode mnie. Zgodził się i odszedł. Niedługo potem wyszłam znowu i ruszyłam do lasu. Byli wszyscy oprócz niego. Zmartwiłam się ale niedługo potem przyszedł. Uścisk na przywitanie. Oddałam mu wyperfumowana hustę która subtelnie pachniała mną. W końcu ściemniło się i zostałam ja i on i jesze jakaś dwójka. Spał tu dziś z kolegą. Czekałam aż rozłożą namiot. Zrobiło mi się zimno. Nie czekałam i zaczęłam go przytulać. Nie odmówił. Przytulił mnie. Oh tak bardzo chcę powtórzyć ten dzień. Teraz wyjechał, rany na mojej ręce.