czasem przychodzi nagle.
spada z nieba, wprost pod stopy. nietrudno nie zauważyć.
jeśli się przeoczyło i tak potkniemy się o to.
marność nad marnościami... wszystko marność...
jakże te słowa brzmią znajomo.
już nie jest to cytat, do bólu i znudzenia wałkowany na lekcjacjach polskiego.
nie ma już polskiego. skończyły się lekcje.
człwiek zdaje sobie sprawę...
właśnie?
kim jestem?
dokąd zdążam?
co chcę osiągnąć?
czy osiągnę cokolwiek...?
studia. studia. studia.
książki, książki, książki.
nachylona nad całym światem, jak mniemam- skumulownamym w stercie makulatury pokrytej czcionką, nie widzę dużo.
prawie nic nie widzę.
lecz nagle impuls.
bodziec tak mocny, że aż nie do wytrzymania.
ale że jak?
że niby dlaczego?
ale...
no ale...
marność nad marnościami, wszystko marność.