It's been a long time...
Bez względu na to jak wiele czasu mija, coś zawsze przyciąga mnie w to miejsce i mowi mi, że powinnam napisać. Być może to po prostu powroty do domu, które zmuszają mnie do wspomnien?
Nie chcę pisać elaboratów i podawać każdego szczególu z mojego życia, do czego zresztą mam swoje powody. Dzieje się ostatnio dużo, zmienia się tak wiele, a mimo to mój umysł sprawia wrażenie upartego i stałego. Co jakiś czas lubi wyciągnąć brudy z odchłani pamięci i dręczyć mnie nimi.
Cały ten rok akademicki strasznie naruszył moją pewność siebie, której i tak miałam minimalnie mało. Całe niepowodzenie na studiach sprawiło, że uwierzyłam, że do niczego się nie nadaję, że w liceum wydawało mi się, że jestem dobra chociaż z matematyki, a na studiach nie potrafię sobie poradzić. I byłam świadoma, że poziom matmy na UW jest ekstremalny, dla mega pasjonatów, a ja i tak zaliczyłam semestr. Powtarzanie sobie tego w głowie nie pomagało. Moje poczucie własnej wartości osiągnęło totalne dno, a ja uwierzyłam, że ten rok to samo pasmo porażek (tak samo jak ja).
Podjęłam decyzję - rzucam studia, przygotowuję się do matury rozszerzonej z niemieckiego i biorę udział w rekrutacji na SGH - w tym decyduję się na napisanie testu wstępnego z przedsiębiorczości, który doszedł w tym roku do obowiązkowych matur.
Zaczęłam przygotowania i do tego pracę na infolinii + obsługa social mediów jednej z firm. Na infolinii poznałam na własnej skórze, co to takiego "trudny klient", a w samej pracy starłam się z ogromną niesprawiedliwością związaną z oszukującymi pracodawców współpracownikami. W skrócie: ja robiłam całą pracę na zmianie, a oni nie robili totalnie nic, z czego zakres godzinowy podawali 2, 3 razy większy ode mnie = 2, 3 razy więcej zarabiali. Ja nie potrafiłam oszukiwać.
Plusem jest to, że pracodawcy bardzo mnie docenili i żałowali, gdy odchodziłam. Ale na dobrym słowie plusy się kończyły.
Po samej maturze z niemieckiego płakałam jak bóbr przez resztę dnia, bo byłam tak zawiedziona samą sobą i tym jak mi poszło. Gdy odebrałam wyniki, zaskoczona ujrzałam: 56%, 3 miesiące nauki do rozszerzenia. Wynik o wiele, wiele wyższy, niż oczekiwałam.
Po napisaniu testu z przedsiębiorczości na sgh czekał mnie około tydzień oczekiwania na wyniki rekrutacji. Czy muszę mówić jak bardzo stresowałam się tym, czy uda mi się dostać?
I około 3 tygodnie temu, na wymarzonych wakacjach, obok ukochanego dostałam wyniki rekrutacji: zostałam przyjęta. Czy mogłoby być lepiej?
Pisząc to tak mi wstyd. Sama czytając tego typu wpis, pomyślałabym pewnie "co to za niewdzięczna dziewczyna?". Ale jak myślicie, jak długo mogło potrwać moje zadowolenie z siebie? Oczywiście, ucieszyłam się bardzo. Ale przecież ja mam zakodowane, wyryte w głowie, że nic nie potrafię, do niczego się nie nadaję.
I w ten oto sposób, gdy zaczęłam pracę od sierpnia w sklepie spożywczym, na każdym kroku myślę, że pewnie robię coś źle. Pracuję i nie potrafię odgonić się od myśli, że może zbyt wolno, że pewnie reszcie stałych pracowników tylko przeszkadzam, że może zbyt mało towaru rozkładam, że coś jest źle, krzywo, nie tak jak powinno. I tylko czekam na jedną głupią pochwałę, od kogokolwiek, żeby chociaż przez chwilę czuć, że jest okej, że jestem wystarczająco dobra.
Z jedzeniem i moją głową ostatnio też balansuje na cienkiej granicy rozsądku i jego braku. Choć wiem, że do wagi 40 kg nie chcę wracać, to ciągle fiksują się moje myśli, ciągle podrzucają mi do głowy różne destrukcyjne pomysły. Do tego moja mama czasami podsyca je wszelakimi komentarzami o jedzeniu, wyglądzie...
Nie chcę jednak już dzisiaj rozwijać kolejnego tematu. Może jeszcze na dniach wrócę i napiszę, co leży mi w tej kwestii na sercu...
Do następnego kochane.