Czasem w snach widujemy się. Starzy znajomi już z nas, prawda? Bierzesz mnie za rękę, uśmiechając się tak jak zawsze - ciepło i mroźnie jednocześnie. Prowadzisz na szczyt wzgórza pokrytego wysoką trawą, falująca jak ocean pod wpływem wiatru. Dłonią przeczesuje jej źdźbła, rozkoszuje się miękkością, zapominam o wszystkim innym, odtrącam rzeczywistość od siebie. Potem kładziemy sie pod rozgwieżdżonym niebem, opowiadasz mi stare baśnie i mity. Wyciągasz dłonie do nieba i na moich oczach obracasz planety, gwiazdy wprawiasz w szalony tańca wir. A ja zachwycam się jak dziecko, łapie w dłonie rozsypany pył księżycowy, mieszam go z własnymi łzami.
Wiatr schowany w pachnącej trawie, śpiewał cicho smutna kołysankę ...
Czasem w twoich oczach widziałam blask Wieczności, przerażał mnie, pochłaniał, pociągał na samo dno świadomości. Tam pogrążona w gorączce myśli, słuchałam Twojej pieśni o Nieskończoności i czułam jak wypala mnie pragnienie dotknięcia jej, przeżycia całą sobą, wszystkimi zmysłami.
Wtedy Ty...wszeptałeś mi w oczy mrok, zaplotłeś warkocze snów o potędze.
Jak najwyżej wyciągałam dłonie i myśli, bo rozpaczliwie chciałam sięgnąć Niemożliwego, a w uszach ciągle słyszałam Twój upiorny szept i świst zimnego oddechu na szyi. Z moich pokrytych szronem ust nie wydobył się nawet jeden dźwięk...
Czasem budzę się, a czasem mam wrażenie że ciągle trwam, gdzieś na dnie tej Otchłani, gdzie rozbrzmiewa echo Niespełnienia.
A czasem otworze oczy i choć zaczął się nowy dzień, nadal jest ciemno.
Oficjalnie zamykam.