Dzisiaj pospałam w końcu do oprpu, wstałam przed 10 i miałam jechać na Motoserce ale pomyślałam, że już za późno.
Jak przyjechałam to wyczyściłam porządnie Bostona i pojechałam na długiego stępa-rekonwalescencję. Wszędzie był grzeczny, jak jeździłam między domkami, strasznymi łopatami, powiewającymi taśmami itp, tylko na drodze do stajni obok wybiegu, tam gdzie był już 1000 razy musiał wysadzić z 4 naraz i poprawić przodem. Po zwiedzeniu kosmosu zleciałam i jeszcze chciałam ambitnie nie puszczać wodzy co oczywiście skończyło się przewleczeniem parę metrów po czarnym piasku w beżowych bryczesach no ale nic, wstałam, oprócz kilku zadrapań (na łydce jakimś cudem) wsiadłam na niego i pojechałam jeszcze na stadion.
No nic, skubany podobny numer zrobił kiedyś Kaśce.. Silny to on jest, trzeba mu przyznać, jak podskoczył to ziemię mocno "z góry" oglądałam...
Po jeździe zadzwonił do mnie instruktor żebym wpadła pośmigać motorem ;) no i fajnie było.