'Nazwy dni różnią się między sobą: noc ma tylko jedną nazwę'.
Dnia Piętnastego - połudionoc - 19 lipca Roku 2009
- Nic tylko dym. Zatarty przez drgające cząsteczki powietrza - jakby absorbujący każdy oddech, zniewalający umysł na chwilę. Chwilę, która jest iluzją - tak rzeczywistą jak tylko można sobie to wyobrazić - rzekł Pan Dalloway pozwalając by namiętna kochanka Nocy otuliła go swoją nieprzeniknioną opończą.
Monolog do gwiazd. Bo jak inaczej można to nazwać - szczególnie wtedy kiedy każdego wieczoru podążam do otwartego okna, które jest Przepustką - a raczej rodzajem Wrót Otchłani - tak przeraźliwie mrocznej, bezdennej oraz nieskończenie pięknej - w którą zanurzając się aż po krańce palców u stóp mam świadomość ulatującej chwili. Pragnę by zrodziło się marzenie - takie zwykle, szare z przeciętności marzenie - wysnute przez magicznych tkaczy na pajęczej nitce moich neuronów pałających żądzą nieokiełznanego piękna Istoty.
Bo Rose biła światłem w każdym atomie Czasokresu. Była wyrafinowanym, finalnym produktem mego subtelnego gustu, który po części zrodzony z dumy i arogancji oraz Spojrzenia i poglądów był poprzeczką wystarczająco wysoko ulokowaną - i wydawać by się mogło, iż nikt jej nie sprosta (nawet wykonując dalekosiężny skok wspomagany miliardem Przeczuć, że się uda).
Wracając jednak do progu czarnobłękitnych Bram Niebios - waham się czy iść dalej, czy poprzestać zatrzymując oddech na nie więcej niż chwilę i trwać w tym stanie nie-istnienia i pogrążyć się w uczuciu błogiej nieświadomości (szary dym ma prawo wdzierać się do głębi moich płuc i tańczyć potęgując wrażliwość).
Frustrujący jest fakt, że moja Rose jest może w ogóle nieosiągalna. Schowana za nieprzeniknioną ścianą gąszczu mojego ego i dżunglą niewykarczowanych w przeszłości pragnień jest zwyczajnie niedostępna (niedostępna - tak to właśnie słowo, którego dziś poszukiwałem i powtarzając je sobie w myślach widzę, jak zaczyna nabierać kolorytu).
Pytam sam siebie, bo kogóż mam pytać? Gwiazd odległych o miliardy świetlnych lat, może już nie egzystujące w tym dusznym, wciąż rozszerzającym się Wszechświecie? (co jeszcze bardziej - z pozoru - utrudnia znalezienie Kwiatu).
Może zapytam Tego, Który Jest? Z pewnością odpowie - zawsze odpowiada - jednak Jego Wolę często interpretuję chyba inaczej - tak przerażająco inaczej, iż nie czuję się na tyle silny i pokorny by go zapytać (zgubiłem pokorę - albo - knieja rozrosła się jeszcze bardziej).
Zapytam więc Rose.
Gdzie jesteś?
Odpowiada mi echo niedocieczonego wątku. A potem już tylko cisza wygasanego papierosa (a w tle światło latarni będące jedyną oazą pośród piaszczystej, bezkresnej pustyni ciemności).