Czasem wchodzę do księgarni, biblioteki...i nie wybieram książek, mam wrażenie, żę to one wybierają mnie..
Wyciągnełam ręke i wzięłam pierwszą z brzegu... coś mnie podkusiło i wróciłam do domu już z książka pod pachą... Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak precyzyjny policzek wymierzą mi zapisane w niej słowa...
znalazłam też kilka słów pokrzepienia, ale nigdy nie znajdę ich wystarczajo, by móc sie rozgrzeszyć. Przeorałam sobie serce, dusze i mózg... w porównaniu z tym, te kilka słów to mała mróweczka w Pniewach, którą próbują dojrzeć potencjalne formy życia na Marsie...
To, cytując Cortazar'a, "intelektualne samobójstwo, dokonane za pomocą tegoż intelektu".
Te słowa, zdania, akapity, rozdziały i strony... jakby autor mówił bezpośrednio do mnie... Czasem tak dosadnie, że odbijają mi się echem o te kilka szarych komórek, których jeszcze doszczętnie nie zalałam i definitywnie nie uśmierciłam... Dziwne...być może to kara... czytanie cudzej korespondencji jest karalne... mimo, że treść została opublikowana legalnie...
Odkurzyłam stare klocki, znowu próbuje coś z nich ułożyc, segreguje, łaczę, analizuję, składam i wciąż nie znajduję odpowiedniego algorytmu, żeby wreszcie efekt tej układanki choć w 1% przypominał to, co chcę osiągnąć.
10 WRZEŚNIA 1920 ROKU
"(...)
Nie pojmuję, czemu spotkania prowadzą do czegoś zgoła odmiennego - ludzie zamykają przed sobą serca i czują lęk przed cierpieniem.
(...)"
korespodencja K. Gibran'a
w przekładzie i adaptacji
Paulo Coelho