photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 4 STYCZNIA 2013

XIV. (Ona świeci dla mnie)

Ouch, jak bardzo widać na tym zdjęciu moją wysoką nieudolność! Aż się za to wstydzę! No ale nieważne, liczy się ogólne przesłanie, a już na pewno to, że wstawiam jakieś teraźniejsze zdjęcie. Także mamy święto, tak czy nie? W ogóle to chciałam oznajmić, że to choinkowy stroik, nie dajcie się zwieść stworzonym przeze mnie pozorom! Robiłam go przez połowę dnia poprzedzającego Wigilię. Oczywiście krzywo na mnie patrzono, a jakże, no bo przecież sałatka niepokrojona, a ja w gałęziach pod piecem siedzę?! Dzień przed Wigilią ubieraliśmy także choinkę. Dzięki temu wszystkiemu, jak nigdy kłóciliśmy się nie w Wigilię, lecz właśnie w dzień przed nią, czy to nie wspaniałe? Może to jakoś szczęśliwej będzie nam wróżyć, kto wie.

Bardzo nie chciałam przeżywać dzisiejszego dnia. No bo to piątek i nie miałam już siły iść do szkoły, a zwłaszcza wracać do domu późnym wieczorem. Chciałam po prostu już być w domu, nawet już tym późnym wieczorem, byle tylko nie tłuc się czwórkami, busem, a potem na piechotę od przystanku, gdzie ciemno, nie ma chodnika, a po prawdzie także i porządnego pobocza, a samochody bezczelnie świecą mi długimi w oczy i ślepnę. Przydałyby się odlbaski, ale trudno, nigdy o nich nie pamiętam. Na szczęście jakoś przetrwałam. W ogóle to do szkoły podwiózł mnie jakiś miły pan. Podejrzewałam kto to był, więc wsiadłam, nie? Nawet życzyłam mu miłego dnia, bo bardzo bezpiecznie się czułam, jadąc z nim, a to mi się zdarza tylko podczas jazdy z tatą. Chyba jednak prowadzenie samochodu zawsze będzie kojarzyło mi się z wyjątkową męską czynnością. Oni to potrafią. Bezapelacyjnie. Oni - w sensie że ci nieliczni, absolutnie nie chodzi mi o żadnych młokosów, nie. Raczej dojrzałych, tak. Mój przyszły mąż też tak będzie prowadził. Słyszysz? Masz tak właśnie prowadzić, żebym czuła się przy tobie bezpiecznie. I masz umieć gotować, bo ja się będę uczyć, fakt, ale osobnik płci męskiej i kuchnia, jak dla mnie, w ogóle nie są negującymi się pojęciami, a nawet pasują do siebie w jakiś pociągający sposób. Rozumiesz?

Ouch, nieee, nie myślcie sobie niczego. Po prostu zebrało mi się na dialog pozorny.

Oczywiście nie dokończyłam swojej myśli. Tak więc wrócę do początku drugiego pseudoakapitu (ja nadal żądam, żeby tabulator nie pełnił tutaj funkcji maszyny losującej emotikonek) i powiem, że bardzo nie chciałam iść dziś do szkoły, ponieważ mieliśmy dziś sprawdzian z matematyki. Jestem bardzo rozczarowana tym przedmiotem. Tym, co się zrobiło z moją bezapelacyjną, mocną tróją z gimnazjum. Co, mózg mi się zmniejszył? Nie mówcie mi, że jest trudniejszy materiał. Większość tematów jest do zniesienia. Skłaniałabym się raczej do pierwszej możliwości. Chodzi o mnie i o moją beznadziejność. Wczoraj ze łzami w oczach, siedząc nad zadaniami sprawdzającymi moją, jak najbardziej dostateczną znajomość tematu stwierdziłam, że moja kariera edukacyjna jest definitywnie skończona. Zwłaszcza z przedmiotów ścisłych. Bo jestem typowym przypadkiem mola książkowego. Do wczorajszej lekcji polskiego sądziłam, że to pozytywne określenie, bo czy czytanie jest złe? Ale dowiedziałam się, że to ktoś, kto także przekłada teorię nad praktykę. To taka straszna prawda. Przecież to nic wielkiego nauczyć się czegoś na pamięć. Kiedyś dostałam piątkę z kartkówki z fizyki, bo nauczyłam się rozwiązywać zadanie na pamięć. Hy, to było w gimnazjum. Teraz dziwię się, że uczę się do sprawdzianu z matematyki cały boży dzień, wszystko wychodzi mi w domu, a na sprawdzianie kompletnie tracę głowę, dlaczego tak jest? Bo znów robię w kółko te same zadania w różnych odstępach czasowych, ucząc się rozwiązywać je na pamięć. Bo ja nie myślę. Nie potrafię. To dlatego mam najgorsze oceny zawsze z dwóch przedmiotów - z matematyki i z chemii. To jedyne bezapelacyjne tróje na moim świadectwie. Tym przyzwoitym świadectwie. Aktualnie to mam dwóję na semestr z matematyki, tak jak rok temu. Na koniec się wybiłam, jednak do liceum nigdy nie miałam dwói, nawet na semestr. Jestem tak bardzo sobą rozczarowana i zła. Dodatkowo zawaliłam tyle przedmiotów. Największą hańbą jest trója z biologii. Trója z mojego ulubionego przedmiotu. Trója z przedmiotu, z którego najszybciej się uczę. Trója z przedmiotu, który prowadzi moja obsesja chodząca na dwóch nogach. Trója z przedmiotu, z którego ostatnio tróję miałam w pierwszym semestrze pierwszej klasy gimnazjum. Trója z przedmiotu, z którego naprawdę się uczyłam. Trója z przedmiotu, który zamierzam zdawać na maturze. Trója z biologii jest dla mnie bezapelacyjną hańbą. Zawaliłam też angielski. Tak bardzo boję się matury. Angielski zawaliłam przez złe zorganizowanie. Bo długo nic nie było, a tu raptem pojawił się sznurek ocen. Stosunkowo kiepskich. Nie rozumiem dwói za list. Nie rozumiem, że dała nam test kompetencji dla klasy z rozszerzeniem. Rozumiem, że dostałam z niego jedynkę. Byłam jednak z siebie dumna, gdy zdobyłam trzynaście punktów za jakieś beznadziejne opowiadanie. Bo napisałam je, rozumiecie! Dosyć poprawnie! Nawet bardzo poprawnie! Pod względem treści nie bymło tam raczej większego polotu. Pisanie bez polotu jest dla mnie hańbą. W ogóle to czułam się strasznie ograniczona zarówno pod względem językowym, jak i tematycznym, ponieważ opowiadanie miało się kończyć słowami "You are arrest!". No przepraszam bardzo? To nie dla mnie.  Czy coś jeszcze zawaliłam? Chyba nic. Dlatego niezmiernie dziwię się, że moja średnia, porównując ją do średniej z pierwszego semestru pierwszej klasy polepszyła się o sześć setnych. Nieważne. W ogóle to choć raz w życiu chciałabym mieć czerwony pasek na świadectwie. Przynajniej raz, ale czy to możliwe? Obliczyłam, że szczytem moich możliwości jest średnia 4,68. Bo jak będę chodzić na wykłady, to podwyższy mi ocenę i będę miała 5 z geografii. Może się ciut polepszy, gdy z fizyki wyciągnę na piątkę. Ale mój psor ma stosunkowo dziwny system oceniania, prawie jak psor od historii. On to dopiero jest. Kiedyś jeszcze marzyłam o piątce z historii, jednak wiem, że to zdecydowanie przewyższa moje możliwości. Bo on ma dziwny system oceniania. W ogóle to on powinien wykładać, a nie uczyć w jakimś podrzędnym liceum. Wiem jednak, co zawsze robię źle. Znów uczę się wszystkiego na pamięć. Piszę, co wiem, a on lubi mieć jakiś ciąg przyczynowo-skutkowy. Ouch, pamiętam, jak raz dostałam piątkę minus ze sprawdzianu. Cóż, byłaby to rewelacja, gdyby piątek nie dostała połowa klasy. W moim psorze musiało się odezwać chyba to serce obwiane legendami. Hy. Nawet nie wiecie, jaki to człowiek bez serca. Nawet nie potraficie sobie wyobrazić jego wyrazu twarzy, gdy oznajmia, że dziś pyta. To coś podobnego do reakcji mimicznej Snape'a na widok Pottera, który przyszedł na umówiony szlaban czyścić nocniki w Skrzydle Szpitalnym. Kiedy ktoś nie odpowie na pytanie pierwsze, on mówi z tym swoim uśmiechem "jeden zero dla mnie". Kochamy go za to, że zapisuje nam trudne nazwy jakichś Delafayetów, o co prosimy go chyba od początku zeszłego roku. Robi to. Jak mu się chce. On wie wszystko. Naprawdę. Z koleżankami uważamy go za nieśmiertelnego - przecież skądś to wie, więc musiał być uczestnikiem tego wszystkiego, no proste! Raz powiedział "widziałem to już w XVI wieku"! To nasz jedyny dowód. Kiedyś go zaszantażujemy. W ogóle to co lekcję, prowadzę z nim wojnę na wzrok. Kto pierwszy go spuści, to przegrywa. Jak mówi coś ciekawego, to zazwyczaj przegrywa. Bo lubię słuchać ciekawych rzeczy. Zawsze obkłada się starymi książkami. Najbardziej fascynują mnie jednak jego odręczne, koślawe notatki. To skarb dziejowy, absolutnie. W ogóle to jak sprawdza listę, to czyta nazwisko mojej koleżanki i moje tak, jakby było dwuczłonowe. Hy, w ogóle dziś koleżanka chciała bardzo ładnie powiedzieć, że jest, ale on przecież już wie, że jesteśmy i nie daje nam dojść do głosu. Zawsze jest to Kowalska-Nowak - spojrzenie - jest. W ogóle to oczy i nos są wyrwane z osobowości Snape'a, czy to nie wspaniałe? Kiedyś palnęłyśmy z koleżanką głupotę. Bo za kimś się rozglądał na środki korytarza. To było przed drugą matematykę. To dlatego byłam taka zrezygnowana i nieostrożna - powiedziałam do koleżanki - "Patrz, jak se stanął". Ona do mnie: "Jak model!". Oczywiście on wtedy błyskawicznie się do nas odwrócił. Mam dodawać, że stał kilkanaście kroków od nas? Nie mógł nas usłyszeć. Koleżanka stwierdziła potem, że wyczuł nas na węch. Zbeształam ją. Kiedy przestałam się z tego śmiać. Taka jest właśnie u nas historia. To lekcja, która bezapelacyjnie poprawia człowiekowi humor po matematyce. Ta lekcje jest lepsza niż portal plotkarski - bowiem anegdotki opowiadane przez psora nie dość, że są prawdą, to jeszcze dotyczą polskich królów i innych zagranicznych gości. Po historii czuję się lepszym człowiekiem. Poważnym dylematem jest jednak dla mnie rozstrzygnięcie tego, czy bardziej lubię sam przedmiot, czy lekcję. Podejrzewam, że jednak to drugie. Cóż. Dlatego zdaję maturę z WOS-u. Szkoda, że nie mamy z nim WOS-u. Chociaż czwórka z WOS-u byłaby już dla mnie hańbą. Piątka u psora. To chyba cenniejsze niż spełnione, upragnione marzenie.

Koniec notki w ogóle mi się nie układa. To przez to, że zostało tylko 1,8% miejsca. Tak bardzo tego nienawidzę. Kto wymyślił limit na notki? Przecież tu się pisze, ludzie!