photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 6 STYCZNIA 2013

XV.

Widok na moją tablicę korkową. I wy, empiryczni racjonaliści, dziwicie się, że z takim porywczym entuzjazmem siedzę sobie teraz - w niedzielny wieczór - i wcale nie obawiam się niczego ze strony jutrzejszego poniedziałku, a to dlaczego? Bo najzwyklej w świecie chodzę sobie do Hogwartu! Hy! Doobra, wieem. No ale już nie przeżywajmy, dobra?

Przyszłam sobie na blog o mojej radosnej twórczości, hyhyhy. Pomimo tego, że odczuwam ból głowy - to naprawdę wielkie poświęcenie z mojej strony. W ogóle to bardzo często mam bóle głowy i to w dniach, kiedy naprawdę chciałabym coś konkretnego zrobić. W moim przypadku ból głowy najczęściej oznacza głód. To frustrujące, naprawdę. Nie chce mi się jednak wżerać jakieś drożdżówki, a nie potrafię jakoś wykombinować, co mogę sobie zrobić na drugie, a już tym bardziej na właściwe śniadanie, z butelki po mleku i jakichś tam kartonach rodem z M jak miłość. Przesadziłam, no ale nieważne, naprawdę to nie jest w tej chwili istotne.

Przyszłam, bo ostatnio polubiłam skoki narciarskie, czy to nie dziwne? Wbrew pozorom dzieje się w nich więcej, niż w polskiej piłce nożnej, dlaczego to nie jest dziwne? Dlatego teraz omówię turniej w Bischofshofen, bo śnieg. Właśnie dlatego.

Muszę przyznać, że pierwszą serię jakoś tak z reguły oglądam uważniej. Muszę chyba nad tym popracować, bo przecież seria finałowa dostarcza jeszcze więcej emocji, ale być może jest dla mnie nużąca, bo nie rywalizują już w parach i udziela mi się ogólny monotonny nastrój. Nieważne. Z rywalizacją w parach spotykam się jednak pierwszy raz i to nieprawda, drogi tato, że już tak wcześniej skakali, bo ja nigdy nie widziałam. Podejrzewam, że dzięki niej jest znacznie ciekawiej. No ale zacznijmy od początku! Początek okazał się być dla nas bardzo zaskakujący, no bo przecież pierwszy skakał Hula i to nie rywalizował z byle kim, bo przecież z Freundem. W ogóle to byłam zbulwersowana, że poustawiano naszych z prawie samymi Niemcami, no przepraszam? Jedynie Stoch rywalizował z Norwegiem, a Żyła i Kubacki musieli toczyć, jak to dobitnie nazwał komentator, bratobójczy pojedynek. Nie ogarniam par polsko-polskich i w ogóle żeby dwoje zawodników z tej samej ekipy ze sobą rywalizowało w sposób tak otwarty. To chyba jednak niekorzystnie wpływa na ogólne nastroje, no ale już dobra. Najważniejsze było to, że Hula przeskoczył Freunda i wygrał rywalizację w parach, czy to nie cudowne? Freund odszedł jak niepyszny, no ale i tak dostał się do finału, bo wśród przegranych miał jeden z lepszych wyników, więc o czym tu mówić? W ogóle jak jeden z pary już skoczył, to idzie na takie specjalne miejsce, gdzie leżą w śniegu takie dwie szmaty, z których jedna jest czerwona, a druga granatowa i ma stanąć na takiej, jaka kolorem odpowiada przypisanej mu barwie, logiczne, nie? Pewnie, że tak! I tam ma czekać na swojego rywala, potem gapią się w tablicę na swój wynik i sobie gratulują, żeby utrzymać atmosferę fair play. Freund jednak, jak już pisałam, odszedł jak niepyszny i zdewastował bramkę z przejściem, no co to ma znaczyć? O podawaniu rąk już w ogóle nie wspomnę - nasz się nie dał i po prostu mu jej nie podał, zuch chłopak! Ręki nie podał także Simon Ammann, no ale co tu się dziwić, skoro pokonał go Czech? Poraziło mnie też zachowanie Schlierenzauera, no bo skoczył i, co muszę przyznać, całkiem przyzwoicie, ale nawet nie czekał na jakiegoś tam Włocha jak on skoczy, tylko od razu sobie poszedł, no przepraszam bardzo? Zachował się niezwykle arogancko, jak na mój gust. W ogóle to cały czas go pokazywali na zajawkach, więc stwierdziłam, że mnie denerwuje i że ma wygrać Jacobsen, bo wygląda dużo sympatycznej od tego nadętego Niemca. No dobra, moja złość wynikała też z tego, że pokazywali najpierw czyjeś dłonie i stwierdziłam, że są pociągające, a tu co?! Jadą do góry, a tu łeb Schlierenzauera! No i wygrał, gad, no jakże to tak? Ja naprawdę byłam za Jacobsenem, on wygląda przyzwoicie, ale nie! W ogóle to potem się ściskali, bo przecież Jasobsen zajął drugie miejsce, no i wtedy wydawało się, że Schlierenzauer wygląda sympatycznie, ale ja wiedziałam, że to tylko pozory. Widziała, go też wcześniej, jak egoistycznie siorbał jakąś zupkę chińską z dopalaczami. Prawie nie było go widać spod tych supermodnych słuchaw. Nie lubimy go i tyle! W ogóle to jego dziewczyna ma egoistyczne imię. Sandra takie jest. Od razu się źle kojarzy, no przepraszam, ale tak właśnie jest. Zupełnie jak Adrianna. Nieważne. Nie lubimy go i tyle.

Co do Polaków to tak dobrze życzyłam Stochowi, że chyba właśnie z tego powodu rozbolał mnie łeb. Bardzo chciałam, żeby był na podium rozstrzygającym zawody Czterech Skoczni, no ale i w konkursie, i w  turnieju zajął czwarte miejsce. Ale gratki dla tego pana, jak najbardziej! Nie ma co jednak ukrywać, że największym zaskoczeniem jest Maciej Kot, pseudonim Kotusz. Przecież on trzeci raz jest już w pierwszej dziesiątce, czy to nie wspaniałe?! To jest ktoś, absolutnie. Ten Kotusz. Czuję, że zawody drużynowe stoją dla nas otworem. Zresztą będą chyba odbywały się w Zakopanem, więc to już w ogóle. Szaleństwo.

Zmęczyłam się tym. Kiedy jednak nie wypali z pedagogiką, to ja bardzo chętnie zgłaszam się do komentowania. Ha! Komentowanie, właśnie! Nie wiem jednak, jak bym się czuła, gdybym podczas finałowego skoku Kamila, wzorem jednego komentatora, krzyczałabym: "Skacz, Kamil! Hopaj, hopaj, SKAAAAAAAACZ!!!". Podejrzewam, że niezbyt ciekawie. W ogóle, to zastanawiałabym się, jak ja bym się czułą, gdybym skakała. Hej! Proszę się nie śmiać, to były bardzo poważne rozważania, w których doszłam do jeszcze bardziej poważniejszych wniosków! W moim przypadku wyglądałoby to bowiem tak, że panicznie bałabym się o to, czy dobrze założę narty i czy podczas skakania skocznia przypadkiem by się nie rozmyśliła i nie poszła być skocznią gdzie indziej. Dokładnie tego bym się obawiała. A narty to pewnie założyłabym już w dole i jak głupia skakałabym w nich na samą górę. No bo ja i te moje obawy natury strachliwej...

Zmęczyłam się, naprawdę. Miałam jednak coś napisać o trzeciej części Trylogii Tolkiena. Jeszcze w sumie nie przeczytałam, bo utknęłam na tych nużących fragmentach, no bo przecież jak można ich nie zawrzeć w książce? Ale początek był naprawdę wciągający, bo był tam Aragorn. w ogóle to stwierdziłam, że to książka bardziej odpowiednia dla chłopców, bo cały czas ciągnie się motyw wojenny, którego po prawdzie trochę nie ogarniam i trudno mi za nim nadążyć. To chyba nadal nie jest książka dla mnie, ale znalazłam dziś ciekawy fragment, więc sobie go przytoczę:

"Na niebie znowu pojawiły się Nazgűl, a ponieważ z każdą chwilą rosła potęga Władcy Ciemności, zatem i głosy ich, które wyrażały jedynie jego wolę i okrucieństwo, pełne teraz były złowrogiej mocy. Upiory krążyły nad miastem niczym sępy, które w obrońcach twierdzy dostrzegają już tylko padlinę. Poruszały się wysoko, poza zasięgiem strzał, niemniej Krzyk rozdzierający powietrze ani na chwilę nie pozwalał zapomnieć o ich obecności, a z każdym powtórzeniem stawał się jeszcze bardziej nieznośny. Z czasem nawet najodporniejsi rzucali się na ziemię, gdy przesuwał się nad nimi straszliwy cień, albo nieruchomieli, z ich bezradnych dłoni wysuwała się broń, oni zaś nie myśleli już w ogóle o walce, a tylko o ucieczce, kryjówce, bądź śmierci".

Mocne, wyjątkowo mocne! Ja jednak nadal jestem za tym, że gdyby latali na testralach, to robiliby lepsze wrażenie, przecież dla większości ludzi wyglądaliby jakby latali zupełnie samoistnie.

Mam jeszcze fragment o Legolasie, a jakżeby inaczej:

"Zbuntował się natomiast Arod, koń z Rohanu. Zlany potem, cały dygotał i nie dawał się ruszyć z miejsca, jednakże Legolas zasłonił mu oczy ręką i cicho coś zaśpiewał, aż wreszcie rumak pozwolił się prowadzić i elf zniknął w jaskini. Na zewnątrz pozostał tylko krzat Gimli, bardzo na siebie zły, gdyż nie mógł zapanować nad drżeniem kolan. - Słyszane to rzeczy - mruknął - żeby pod ziemię zszedł elf, a bał się tego krzat"!

Kocham to. Legolas i Gimli to udane postacie, nie przeczę.

No nie! Co, znów zbliżam się do limitu? To naprawdę takie frustrujące. Ja nie mogę pracować w takich warunkach! Kochany photoblog! Żądam podwyżki! Albo odchodzę! Definitywnie!

PS.

Nie wierzę, że Schlierenzauer jest tylko cztery lata starszy ode mnie, to chyba jakaś kpina! W ogóle to urodził się w Rumie, ogarniacie? Miałam rację, że to, co tak egoistycznie wżerał nie było samą zupką chińską. Ja to jednak potrafię rozwalić system. Yeah.