photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 8 LISTOPADA 2012

IX. (Suszek obfitości)

Wcześniej podtytuł zdjęcia brzmiał "Nie wiem co to". Stwierdziłam, że takie podtytuły są poniżej mojej godności, więc go zamieniłam. Mam nadzieję, że to docenicie, hyhy. Ale na serio nie wiem co to jest.

Przeczytałam "Władcę Pierścieni" i poważnie zastanawiałam się nad tym, czy może nie obejrzeć dziś ekranizacji, tak na świeżo. Stwierdziłam jednak, że mi się głęboko nie chce. Jakoś szczególnie nie wciąga mnie ten świat, jestem tylko, podobnie jak Sam, zafascynowana kulturą elfów. Poza tym, co aż dziwnie, w tej serii jestem raczej za dobrą stroną, co jest nudne niemal na skalę światową. Chociaż, jakby się nad tym bardziej zastanowić, to Czarni Jeźdźcy wypadli raczej dobrze w plebiscycie czarnych charakterów. Doradziłabym im jednak wymienienie wierzchowców na testrale. Byłoby, ekhem, że tak powiem git. Poza tym to mam wrażenie, że to naprawdę bardzo dobra ekranizacja. Ze scenariusza, z tego, co pamiętam, wywalono to, co naprawdę było, według mnie, niepotrzebne, chociaż to może złe słowo - powiem więc: nużące, więc film wyszedł bardzo dobrze. Nadal jednak nie wiem, czy kochać Legolasa, bo z tego, co pamiętam jego kreacja filmowa mnie zachwyciła, ale czy książkowa? Naprawdę nie wiem, jest o nim stosunkowo niewiele. Wszystko jednak skupia się wokół tego, że najpierw, o ile pamiętam, obejrzałam film. Nie grzeszcie więcej tak, jak ja. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że było to bardzo dawno - na tyle, że właściwie nie wiem, co w moim przypadku było pierwsze. Wiem jednak tyle, że kiedy po raz pierwszy zabierałam się za tę trylogię, to zakończyłam na "Dwóch Wieżach" i to wprawdzie gdzieś przed środkiem. To jednak lektura trochę zbyt ciężka jak na wakacyjną błogość, było więc to do przewidzenia. Teraz łudzę się, że jestem do niej dojrzalsza, ale na pewno nie bardziej zafascynowana niż sagą Sami-Wiecie-Kogo. Chociaż to już nie jest żadna fascynacja - to niemal przyzwyczajenie. Myślicie, że to dobrze???

Właściwie to powinnam teraz uczyć się do religii. Hy, śmieszy was to? Jutro mamy kartkówkę ze źródeł rzymskich i jeszcze jakichś innych oraz z soborów. Zapomniałabym o tym, gdyby ktoś na tym okropnym facebooku nie prosił o napisanie na ich temat czegoś mądrego. Chyba po raz pierwszy się tam udzieliłam, to naprawdę dziwne. Aktualnie - i dzieje się to już od kilku tygodni - w mojej klasie temat religii stał się dosyć grząskim tematem. W gruncie rzeczy nawet nie wiem o co im wszystko chodzi - niektórym, ba - większości osób z mojej klasy i samej katechetce. Pierwszy spór, który w gruncie rzeczy był nawarstwieniem wszystkich wątów z pierwszej klasy dotyczył tego, że nasze Credo, jak powiedziała katechetka, jest idealnym argumentem do wiary dla osoby niewierzącej. Klasa stwierdziła, że to wcale nie jest takie oczywiste, bo to tylko słowa i podała przykład, że to tak samo, jakby ktoś powiedział" "Wierzę w drzewo wszechmogące...". Zawrzała dyskusja i to był początek wszystkiego. Potem na kolejnej lekcji mieliśmy godzinę wychowawczą, bo pani katechetka usłyszała gdzieś coś od kogoś o sobie i powiedziała żebyśmy szczerze z nią porozmawiali. Nie wiedzieliśmy o co chodzi (naprawdę!), ale wkrótce posypały się pretensje o to, że katechetka nie ocenia osób, które dobrowolnie poszły pieszo na pielgrzymkę - co jest już dla mnie zupełnie kosmiczne. W międzyczasie nastała kolejna wymiana zdań, ponieważ pani katechetka podobno postawiła na równi udział w kiermaszu i udział w pielgrzymce. Któregoś dnia większość klasy sobie uciekła z lekcji. W gruncie rzeczy na początku miała być cała, no ale jeżeli już nas zobaczyła, to przecież nie wypadało uciekać, prawda? Oni jednak, nie zważając na nic, poszli. Na następnej lekcji religii odbyła się kolejna godzina wychowawcza. Z kolei na właściwej godzinie wychowawczej co raz padają takie deklaracje: "Ja wypisuję się z religii!". Pomimo tych argumentów, których się nasłuchałam, to nie mam nic do powiedzenia w sprawie pani katechetki. Nigdy też nic do niej nie miałam. Argumenty klasy są niekiedy wyrwane spod wszelakich kontekstów i mam wrażenie, że czasami śmieszy to nie tylko mnie, ale też wychowawczynię. Zmiana nauczycielki? Po szkole krążą plotki, że są jeszcze gorsze. Och, ta sprawa jest taka beznadziejna, że aż śmieszna, bez dwóch zdań. W dodatku dostaliśmy dziś nowy plan, no i mamy dwie religie pod rząd w piątek. Ostatnie. Przecież to jak wyrok śmierci dla klasy 2a!

Mam już dosyć tej sprawy, naprawdę. W dodatku dziś dowiedzieliśmy się, że plan jest układany właśnie tak, aby religia była albo na początku, albo na końcu, bo przecież wiele osób na nią nie chodzi i za wiele plątałoby się po bibliotece w czasie lekcji. Czy to nie jest paradoksem? Nie, może nie - to wyraźna zachęta do wypisania się. Niemniej jednak dawniej walczono o religię, teraz jednak tak po prostu na nią się nie chodzi. Trochę to dziwnie, mimo wszystko.