Sylwester?
Całkiem sympatyczny, gdyby nie to, że nie widziałam fajerwerków o dwunastej, bo wkładałam z P. wyciągnięte z zawiasów drzwi, zamykałam garaż, uspokajałam psa, bo właścicielka padła, że tak powiem, jako pierwsza.
Całonocne ogarnianie, odprowadzanie ludzi o piątej nad ranem, przesiadywanie z większością w łazience, zmywanie podłóg, naczyń, wywalanie śmieci, wynoszenie worków do śmietników w mieście, szukanie ludzi, którzy pozasypiali we wszystkich mozliwych miejscach...
Ale i tak było sympatycznie, przecież były pomiędzy tym wszystkim jakieś przerwy.
Swoją drogą, nie mam żadnych postanowień, w nocy nie spałam w ogole, zaraz padnę na twarz, od rana nic nie jem i ten. Tego. I tak mi się podoba. Takie życie, w końcu to sylwester, c'nie?
i powiem Wam, że sałatka z Gyrosa jest dobra.
// a na zdjęciu Camp Arka, cel naszej podróży, który, jak się okazało po sześciu godzinach wspinaczki, jest zamknięty dla turystów.