mary czuła otaczającą ją nicość, niepewność oraz swego rodzaju presję. trudno jej było bowiem określić, kiedy jej towarzysze utoną we własnych wymiocinach, pozabijają się nawzajem, ewentualnie pozbawią ją jedynego źródła kontaktu ze światem zewnętrznym.
alkohol płynął wartko od wczesnego popołudnia rozmywając granice przyzwoitości.
nikt nie spieszył się do domu, dziewczyna wtopiła się w satynową pościel paląc jednego papierosa za drugim.
obserwowała przetaczających się przez ich pokój ludzi. każdy z nich miał w sobie coś niesamowitego, coś z innego świata.
mary mogła godzinami patrzeć na ich szkaradne twarze, słuchać ich śmiechu, śpiewów i donośnych krzyków.
po północy wyszła na dwór i ruszyła w stronę molo, zaciągając się rześkim morskim powietrzem.
dno otaczało ją
i szerzyło się z każdym zmarnowanym dniem.
rzadko kiedy miała okazję tak regularnie i stale po nim stąpać.