-Kocham cię.. - musnęła ustami mój policzek.
-Ja ciebie też.. - nasze twarze były niebezpiecznie blisko siebie.
-Nie masz się czego bać. Spróbujmy.. - powiedziała, a ja zbliżyłem się jesze bardziej.. Zapomniałem o tym o czym nie mogłem zapomnieć.. Za nic. Słodki pocałunek, który zapamiętam do końca życia był pierwszą i zarazem ostatnią rzeczą za którą chciałbym zaryzykować wszystko..
Otworzyłem oczy. Sny nigdy nie dają mi spokoju, to moja słabość i Oni o tym wiedzą. To że gram neutralność nie znaczy że przestaną się mną interesować.
Zaczęło padać.. A krople deszczu niemal gotowały się na mojej skórze. - Cholera zakląłem. - samokontrola nie jest moją najsilniejszą cechą. - nie wiem czemu okropnie mnie to rozbawiło. Przez emocje mój głód wzmógł się znacząco. Kiedy schodziłem z dachu wieżowca na klatce schodowej stała grupka nastolatków. Zwykłe młode ćpuny. Usłyszałem zachęcający szmer dochodzący z wnętrza ich ciał. Przejść obok i obejść się smakiem czy zrobić to czego tak naprawdę pragnę. Oni i tak nie mają życia. Przez chwilę nawet wydawało mi się że odzywa się do mnie moje sumienie, w którego istnienie tak wątpiłem...
-Siema. przywitałem się, kompletnie nie rozumiejąc dlaczego...
Na końcu widziałem tylko ich twarze. Nie wyrażały niczego, żadnych emocji, zastygły bez grymasu. Postarałem się. Cała czwórka nawet nie zdążyła zdać sobie sprawy z tego co się dzieje.
Nie można powiedzieć że ludzkie dusze mają jakiś smak. Jednak odczucia różnią się od siebie za każdym razem. Myślałem że te będą nieco lepsze. No ale czego ja mogłem oczekiwać po duszy ćpuna.. Zadowalało mnie tylko to, że oni prędzej czy później i tak zeszliby z tego świata. A teraz przynajmniej nie trafią do któregoś z Tych kłócących się o właśnie takie dusze.
Była godzina 21:00. Nasycony wracałem do mieszkania. Jeśli możnaby to tak nazwać. A tym mieszkaniem były nim katakumby pod starą kaplicą. Jak na nieszczęście.. Ale przynajmniej tu nie przychodzili "ludzie" mojego byłego "pracodawcy"... Agregatory prądotwórcze pracowały.. Ale przyzwyczaiłem się do szumu. A do elektryczności przywykłem aż za bardzo. Może dlatego że żyję tu tylko 73 lata.
Kolejny dzień dobiegał końca... Położyłem się na łóżku i zasnąłem.
-Słonko, piasku się nie je!- jakaś starsza kobieta wrzeszczała na dziecko, które krzywiło się przez piasek który zgrzytał mu między zębami.
Będąc na plaży w południe wystawiałem się na działanie głodu ale nie odzwyczaiłem się jeszcze całkowicie od ludzkiego życia. Tyle ludzi.. Tak wiele dusz.. Nagle, jeden szmer jakby oddzielił się od innych i eksplodował w mojej głowie. Upadłem ale zdążyłem oprzeć się na jednym kolanie. Staruszka przechodząca obok spojrzała na mnie dziwnie. Tak, nie wyglądałem normalnie. Czułem jak moje wnętrze płonie. Nagle zapadł mrok. A przynajmniej tak mi się wydawało. Zorientowałem się że tak właśnie lokalizuję swoje ofiary. W moim umyśle wyglądało to tak jakbym stał w ciemnym pomieszczeniu a dusza której pożąda moje "Drugie Ja" świeci jak jakaś cholerna latarnia i tylko ona widoczna jest w tym "mroku".
Młoda dziewczyna.. Nie.. Ale szybko zapomniałem o tej myśli i zacząłem zbliżać się do przyszłej ofiary.
Usiadła obok swojej koleżanki jak mi się zdawało. Jedna wystarczy. Pomyślałem.
-Widziałaś młodego Jonesa?- zapytała podekscytowana swojej koleżanki.
-Nie. Który to?..-odpowiedziała wyraźnie niezbyt zainteresowana druga dziewczyna.
-Eh, nieważne. Wychodzimy dziś razem.- a więc to tak.. Przyciągnęła mnie jej dusza wypełniona jakimś zapewne krótkotrwałym uczuciem które wybucha tylko na pewien moment.
-A co z Jake'iem?- zapytała koleżanka.
-Już nic do niego nie czuję. Jest nudny i nie umie mnie zadowolić. Jest nieporadny..
-Dwa tygodnie temu mówiłaś kompletnie co innego. - odpowiedziała jej koleżanka.
-Phi! Myliłam się widocznie. Nikt nie jest idealny Jodie! No.. Może Patrick Jones jest.- Tak, oczywiście. Gdybym mógł to pewnie w tej chwili usłyszałbym jak jej dusza ćwierka jak mały słowik..
Nie mogłem czekać. Rozmowa stawała się coraz nudniejsza a to tylko wzmogło poczucie głodu.
Do dzieła. Pomyślałem. Szybkim krokiem przeszedłem obok dziewczyn.
-Sarah?.. Sarah?!- jej koleżanka już zdołała zauważyć. Odwróciłem się jeszcze. Dziewczyna leżała martwa. Posiniała znacząco, to efekt mojego pośpiechu.
-Sarah! Boże! Pomocy!- wrzeszczała wniebogłosy jej koleżanka. Przyjrzałem się jej.. Kasztanowe włosy, błękitne oczy. Jak mogłem nie przyjrzeć się jej wcześniej? Była śliczna. Podbiegłem do niej.
-Co się stało?- znakomicie udawałem. -Nie wiem. Nagle się przewróciła.Boże, jaka ona sina!- dziewczyna rozpłakała się.
-Odsuń się.. I zadzwoń po karetkę!- krzyknąłem. Co ja robię?.. Co ja robię? Sam nie rozumiałem swojego postępowania. Zacząłem udawać że reanimuję dziewczynę. Choć i tak nawet lekarze już tu nie pomogą.
-Dzwoniłam. Zaraz będą. Trzymaj się Sarah!-powiedziała dziewczyna.
Wtem poczułem wzrok dziewczyny na sobie.. Szmer znów się ujawnił.. Ale takiego szmeru nie słyszałem nigdy..
C I E K A W E !-powiedział nagle ktoś...
Obudziłem się.
-Ciekawe. Naprawdę. - znów powiedział "głos".
-Kim ty do cholery jesteś?! - zerwałem się z łóżka... Następne później...