Mam wielką ochotę udusić pół świata, a drugie pół utopić w łyżce wody.
I właśnie wyrżnęłam się o własną torbę. Głupia torba.
Z serii pomstowań na rodziów - tak, znowu - tym razem matka. Głupio wyszło. Ok, mogła się wściec, że nie przekłuwałam ucha w salonie, tylko na atresoli w szkole, i to zaledwie wypalonym kolczykiem, to bym zrozumiała. Ale nie, cała jazda poszła o ty, że ona mi na to nigdy nie pozwoliła, że ja nie mam prawa niczego w wygladzie zmieniać bez jej zgody, że ja jej w ogóle nie szanuje, yadda yadda, chuje muje dzikie węże.
Słowem, sprowadziła to do tego, że nie należę do siebie, tylko do niej i bez jej zgody najwyraźniej nie mam prawa paznokcia obciąć, jeśli jej się to nie spodoba. Ja pierdolę.
A żąda ode mnie bezwzględnej zgody na wszystko, co powie, jak głupie by to nie było, i żebym posłusznie stała jak ten słup, kiedy ona musi pokrzyczeć na cokolwiek. Myślałby kto.
Nie pytam, czy kogoś to spotkało, właściwie to po co ja w ogóle tego bloga piszę, jak nikt tu i tak nie zagląda, dupa blada. Ale porantować mogę.
I ucho mnie boli, bo musiałam zmienić kolczyk na swój. A to tylko płatek.
Jutro ostatni dzień lekcji, pojutrze wigilia klasowa... właściwie głupio zrobiłam, że się zgłosiłam. Tak to trza będzie lecieć do szkoły na siódmą i przygotowywać to wszystko, potem zostać i posprzątać, a mogłabym już środę przespać... chociaż, z drugiej strony, i tak trzeba będzie się podnieść i jechać na jasełka w Baczyńskim. A w piątek wigilia, tym razem bez dziadków, HIP HIP HURRA!!!