Z oddali liściem kołyszę pomruk groźny.
Białe kwiaty strachem ścina powiew mroźny.
Słońce bajeczne pod czernią chmur schowane.
W orkanie mkną Demony Goecji wybrane.
Chcą palić i niszczyć świata barwne kształty.
Chcą pożogą strawić świat z dobra obdarty.
Zimne ślepia kładą na samotnym drzewie.
I chcą je zniszczyć w szaleńczym porywie.
Burzowe gromy niczym ostrza diabelskie.
Zatrute posoką z polany anielskiej.
Drzewo trawione ogniem z dumą runie,
W dół pogrążając zalękniony las w łunie.
Stworzenia patrzą na życia linię przerwaną.
Na spokojną ostoję z ziemi wyrwaną
Naraz wszystkie razem ku oddali uciekają.
Bo z hebanu chmur czterej jeźdźcy wyjeżdżają.
Każdy z nich śmierć i strach batem ujarzmił.
Po setki światów szczęścia pełnych pogrążył.
Ich bronią miecze zdolne dorównać miłości.
To sczernione krwią serca pełne złości!
[i] To jest wiersz napisany całkowicie pod działaniem natchnienia, którym tym razem była lekka, a właściwie nie lekka, złość. Praktycznie nie przerabiany, a nieco tylko poprawiony w niektórych wersach, by liczba sylab się mniej więcej zgadzała. I tak się nie zgadza, lecz chodziło mi o oddanie nastroju chwili zamieszczając to.
Być może w przyszłości go poprawię, już na spokojnie... okaże się.
Komentujcie! [/i]