Myślałam, że to będzie w miarę łatwe. Wiem, czego chcę, więc spokojnie poczekam, przecież nie ma przeszkód nie do pokonania, a czas pokaże co i jak. Gówno prawda. Jestem bezsilna i zmęczona. Wyniszczona od środka, coraz bardziej zgorzkniała. Mam swoje prywatne, polskie, międzymiastowe, ale tak samo chore, Skins. Marzę o tym, żeby któregoś dnia obudzić się i po prostu mieć wyjebane, nie przejmować się, nie analizować, nie myśleć, nie czuć. Ale nie potrafię. Nienawidzę siebie w trybie 'feelings on', gdy naprawdę mi zależy, robię się wtedy tak bardzo słaba, nie umiem walczyć o swoje i tylko swoje dobro, mój egoizm idzie wpiździet. Pewnie gdybym wykrzyczała prosto w twarz, że to wszystko jest totalnie nie fair, byłoby mi łatwiej. Ale tego też nie potrafię. Tak żałośnie słaba, słaba, słaba. A w głowie cały czas kotłuje się myśl, że mam za swoje, los daje mi nauczkę, what goes around comes back around.
Smutne. Aż chce się wyć do księżyca.