Musiałam wyglądać dość niezdarnie. W prawej ręce trzymałam narzędzie, dzięki któremu miałam wygłosić pochwalną przemowę na cześć przemocy wobec martwych zwierząt, lewą- przytrzymywałam denata. A nuż by ożył i próbował uciec. Nie wyobrażałam sobie wtedy siebie goniącej włókna mięśniowe nieznanego mi bliżej stworzenia, ale i tak na wszelki wypadek, chciałam się przed możliwą sytuacją zabezpieczyć. Głową przyciskałam do ramienia telefon, przez który pani konsultantka proponowała mi przyłączenie się do aliansgrupy. Od początku wiedziałam, że okrutnie wyszeptam nie, ale słuchałam jej, stękając co jakiś czas yhymami o różnym natężeniu i wysokości dźwięku.
Zachowałam się głupio. Powinnam rzucić telefonem w kąt. W kozi róg z grochem do klęczenia. Z ekspresją i prawdą w pod mymi rzęsami o kolorze głębokiej czerni. A ja słuchałam telefonu i w nim głosu, co śpiewką swą chciał nawrócić mnie, gdy mięso stygło i czekało na szczerą czułość.
Różowy zaprzyjaźnił się z czarno-biało-szarym. Trochę mi popiołu uleciało i trochę w tym momencie cała moja działalność stała się dość niesmaczna. Używki z żywnością, choroba ze zdrowiem, trupy z trupami in spe (którym byłam ja w umyśle mojej mamy, co kochała mnie zawsze miłością gorącą i szczerą), zdrowie z chorobą, miłość z nienawiścią, męskość z bidą- wszystko zaczęło się ze sobą mieszać w niekontrolowany sposób. Przeraziłam się, bo w końcu nie wiedziałam, czego się można spodziewać w szalonym życiu. Jednego dnia jest się panią z kibelka filharmonii, drugiego- panią z kibelka w domu handlowym położonym pod miastem Łodzią. Meandry losu wodzą na pokuszenie i tylko prawdziwy twardziel mógłby się im oprzeć, przez całe życie pracując za jednym i tym samym, ozdobionym wośpowym serduszkiem, okienkiem pod zwierzchnictwem nieomylnie nam panującego króla Zusa.
Ja twardzielką nie byłam. Nigdy nie obejrzałam do końca filmu z dogrywanymi dźwiękami karatecznych ciosów z piszczela w twarz, co na zawsze pozbawiło mnie znajomości chwytów karate. Byłam słaba i wiedzieli o tym wszyscy : mama, tata, babcia, mój brat, koledzy i koleżanki i chłopcy, którzy obiecywali, że mnie kiedyś ukradną z domu i wyrusza ze mną w podróż dookoła świata- a przynajmniej na Kaszuby (do domku cioci, w którym mieliśmy stworzyć szczęśliwą rodzinę) albo do Katowic (zawsze chciałam zobaczyć Spodek, zawsze lubiłam budynki w kształcie symetrycznych kształtów). Moja słabość ujawniała się także wtedy. Czując nikotynę, której skromna duszyczka rozpływała się w moim organizmie, zawiesiłam rękę nad mięsem i nie wiedziałam, co zrobić. Mięso, mięso, mięso. Jakieś ty skażone. Miałeś być najlepsze. Będziesz przypalone.