Byłem zdenerwowany. Jak można być tak głupim. Pierwszy przed szereg wyrwał się tępy osiłek. Wykonał jakiś słaby wymach. Zrobiłem unik. Natychmiast musiałem uniknąć ciosu od drugiego bandyty. Glover przyglądał się i uśmiechał szyderczo. Walka trwała, a oni cały czas wykonywali beznadziejne wypad, cięcia i wymachy. Wkurzyli mnie. Chcieli mnie poćwiartować, a nie wiedzieli jak się do tego zabrać. Czas, abym ja przejął inicjatywę. Poczekałem, aż osiłek spróbuje ponownie mnie trafić. Wykonał wypad do przodu z próbą przebicia mnie. Zbiłem jego ostrze w dół, sieknąłem wzdłuż tułowia i rozpłatałem go od barku po żebra. Momentalnie ziemia zmieniła barwę na bordową. Drugi jakby stracił trochę animuszu widząc truchło kompana. Do walki włączył się bliznowaty. Był wyraźnie zdenerwowany i przestraszony. Jego nowy kompan wykonał proste cięcie przed siebie. Wybiłem mu miecz z ręki i przebiłem go na wylot na wysokości klatki piersiowej. Glover natychmiast wykorzystał mój ruch i ciął mnie w bok. Instynktownie odsunąłem się i jego miecz rozciął mi tylko skórę. Niehonorowy gnojek. To była ostatnia rzecz, jaką zrobił w życiu. W następnym momencie jego głowa turlała się już w piachu, a jego ciało konwulsyjnie podrygiwało. Wyczyściłem klingę o jego ubranie, schowałem miecz do pochwy i ruszyłem do stajni. Opatrzyłem swoją ranę, osiodłałem konia i ruszyłem w nieprzeniknioną ciemność. Cdn.