Napisałam mu coś pięknego. Coś, co nie było zwykłą wiadomością. To było serce. Słowa, których się nie rzuca byle komu. Kiedy je pisałam, ręce trochę mi drżały. Ale wysłałam je, bo kocham. Bo wierzyłam, że on to przeczyta i poczuje chociaż cień tego, co ja czuję każdego dnia.
Nie odpisał. Przez siedemnaście godzin... nic. Ani jednego słowa. Za to widziałam, jak ogląda filmiki z kotami (Tak, przesłał mi je na Instagramie).
A potem? Napisał dwa zdania i trzy emoji. Jakby to, co napisałam, było tylko kolejną wiadomością. Jakbym ja... była tylko kolejną dziewczyną. Ale ja nie jestem kolejną. Ja jestem tą, która kocha za dwoje. Tą, która potrafi widzieć jego świat w każdym spojrzeniu. Tą, która nie chce niczego poza byciem naprawdę widzianą. A on? On kocha tylko wtedy, kiedy czuje, że może mnie stracić. I może dlatego właśnie... dziś nie odpisuję. Nie dlatego, że się obraziłam. Tylko dlatego, że nie chcę już być dziewczyną, którą kocha się z przyzwyczajenia.
Czasem myślę, że łatwiej byłoby nie kochać. Nie czekać. Nie pisać takich długich wiadomości, które zostają bez echa. Nie mieć nadziei, że tym razem będzie inaczej. Ale potem sobie przypominam... że przecież ja nie umiem inaczej. Ja kocham całym sercem. Do końca. Do przesady. Do łez. I może właśnie dlatego to zawsze boli mnie bardziej niż jego. Bo on może po prostu... zasnąć. A ja leżę w ciszy i czuję, jak moje uczucie wraca do mnie jak list, którego nikt nie przeczytał.
Nie chcę tak kochać.
Ale jeszcze nie umiem przestać.