O wiaderko earl grey'a i kilka tostów szczęśliwszy...
Dziś nie napiszę o pielgrzymce, choć jeszcze nie dokończyłem tematu. Jakoś tak zebrało mi się na myślenie. To dość niebezpieczne w moim wykonaniu. Tym razem obyło się jednak bez ofiar.
Wziąłem na celownik dość często powtarzane zdanie: „co ja poradzę, że świat taki jest”. Brzmi dramatycznie. Zresztą mówienie w ten sposób często jest aktem desperacji. Tylko, że ten wielki świat, jakaś wojna w Iraku, czy Afganistanie, to jedynie wiadomości z telewizji. Nie doświadczamy tego naprawdę – to dla nas czysta abstrakcja. Nasz świat, to nasze najbliższe otocznie, rodzina, przyjaciele, klasa, czy grupa, współpracownicy, sąsiadka, proboszcz, pani Kasia zza lady. Ten mały świat jest żywy i plastyczny. Wciąż zachodzi w nim inercja, a my będąc jego częścią jesteśmy z nim w interakcji. To znaczy, że on oddziałuje na nas, a my (Newton by się ucieszył) na niego. Co prowadzi do konkluzji, że mniejszy, albo większy wpływ na ów „świat” mamy.
Być może jestem naiwny i kiedyś życie zaprowadzi mnie w miejsce, gdzie w gruzy legną wszystkie moje wartości i przekonania. Może tego dnia z ironią spojrzę na dzisiejszego siebie. Może... Ale w chwili obecnej dobrze mi z własną naiwnością.
***
A zdjęcie bardzo muzyczne. Ustrzelone w Bieszczadach pierwszego dnia. Reszta naszej grupki zastanawiała się gdzie jestem, a ja beztrosko hasałem z moją lustrzanką i polowałem na jakieś ciekawe zdjęcia. W tle chmury niczym kartka papieru i jaskółki - nuty...
Ł.