Z dedykacją dla Nimfy i Szymona
***
Do domu wróciłam autobusem, nawet nie pytając czy znajdzie się dla mnie miejsce w fioletowym garbusie.
Z dziurawego dachu ciurkiem spływała woda na siedzenie obok mnie, a przez zaparowane okna nie sposób było dostrzec czegokolwiek. Ludzie wsiadali i wysiadali na pamięć. Świat zza zaparowanych szyb znali lepiej niż samych siebie. W głowach jak w zegarkach co do minuty odliczali czas do ich przystanku. Automatycznie i bezmyślnie...
Życie w autobusie było inne niż na zewnątrz. Ludzie pozbawienie byli emocji. Nikt na nikogo nie patrzył nawet jeśli się znali. Pogrążeni we własnych myślach i tak obojętni na wszystko wokół. Z ich sennych twarzy biło również to, co każdemu pozwalało wpasować się w tło mniejsza lub większa, jednak zawsze samotność.
W powietrzu czuć było tylko stęchliznę i wilgoć, przez którą żaden inny zapach nie miał szans się przebić.
Nagle obok mnie usiadł chłopak. Podskoczył lekko, gdy poczuł pod sobą mokrą powierzchnię i choć i tak był przemoczony do suchej nitki, w ewidentny dyskomfort wprowadzała go spływająca nań z dachu woda.
- Z deszczu pod rynnę, co? uśmiechnęłam się. Zaskoczone oczy spojrzały na mnie jak na coś z kosmosu. Fakt - przerwanie niezmąconej ciszy w tym miejscu było dość brutalne. Mógł poczuć się napadnięty!
- Na szczęście ja już wysiadam. Będziesz mógł zająć moje miejsce... - zgwałciłam biedaka słowem!
Wstałam i zaczęłam przeciskać się przez, mających wszystko w dupie, ludzi.
- Dzięki usłyszałam za sobą. No proszę. Czyżby w autobusie pełnym zombie trafił się jeden odpowiednik człowieka?
Posłałam mu przez ramie krótki uśmiech i wysiadłam.
Nie wiedzieć czemu, ale ta krótka, nic nieznacząca relacja dodała mi nieco odwagi. Bo jeżeli potrafiłam wykrzesać z autobusowego zombie spontaniczne dzięki, to chyba nic nie jest niemożliwe.
Zaczęłam pisać do Kate. Musi mi wybaczyć! Przecież nie zdarzyło się nic co byłoby warte choć jednej rysy na naszej przyjaźni!
Jednak w połowie pisania smsa telefon zaczął dzwonić...
- Halo?
- No cześć piękna! Co robisz?
- Cześć Alex... - dzwoni do mnie facet mojego życia. Dlaczego czuję nutkę rozczarowania? - ...właśnie idę do domu i moknę.
- Jak to?!
- No normalnie. Wiesz, deszcz spada z nieba i ląduje na mnie...
- Tak, wiem co znaczy moknę! Chodzi mi o to dlaczego Kate cię nie odwiozła?!
- Nie chciałam się narzucać.
- A co to ma do rzeczy?! Przyjaciółki się nie zostawia w taka pogodę! przyjaciółki się w ogóle nie zostawia... poprawiłam go w myslach.
- Daj spokój. To tylko deszcz. Nie jestem z cukru...
- No dyskutowałbym na ten temat... - szepnął zalotnie - poza tym mogłaś zadzwonić.
- po co?
- Odwiózłbym cię!
- Przestań. I tak mam wyrzuty sumienia, że musiałeś mnie wtedy odwieźć taki kawał...
- Ty chyba żartujesz mała! Skarbie, gdybyś mieszkała na innym kontynencie i tak bym cię odwiózł, bo to by oznaczało dłuższą drogę i dłuższy czas z tobą... - dlaczego jedno jego słowo sprawiało, że topniałam szybciej niż ten pieprzony cukier na deszczu?
- Ale...
- Żadnego ale. Kotku musze kończyć zadzwonię wieczorem.
Kilka słów w słuchawce z ust za które dałabym się poćwiartować. Kilka słów a potrafią zmienić wszystko.
Szłam do domu z bananem na twarzy. I co z tego, że lało mi na głowę.
I co z tego, ludzie patrzyli na mnie spod parasoli jak na nienormalną.
I co z tego, że brodziłam po kostki w kałużach.
Co z tego, że zapomniałam o bożym świecie.
Co z tego, że zapomniałam o Kate...
Dopiero wieczorem czyszcząc zapchana od romantycznych wiadomości skrzynkę dostrzegłam: WIADOMOŚCI ROBOCZE: Cześć Kate... wiem. Masz prawo być na mnie zła... ale chcę Ci tylko powiedzieć (...)
- Jak bardzo Cię kocham...