Piękne wielobarwne oczy wpatrywały się we mnie z największym skupieniem.
Tylko ona, ja i mój mały, bolesny sekret, który za chwile miał przestać być tylko mój...
Czułam się co najmniej dziwnie. Jak miałam określić słowami to, z czym nie mogę sobie poradzić już prawie drugi rok. Jak miałam wyjaśnić coś, czego sama nie potrafię zrozumieć.
- Więc... - odchrząknęłam przerywając krępującą ciszę - ...nie wiem od czego zacząć...
- Najlepiej od początku - odparła z uśmiechem niewiele mi pomagając.
- Taa... tylko gdzie jest początek? - szepnęłam jakby sama do siebie. Poczułam jak kurczy mi się żołądek, a w gardle powstaje wielka gula. Mówienie o tym okazało się trudniejsze niż byłam w stanie sobie wyobrazić. Ale bardzo chciałam to z siebie wyrzucić, chciałam żeby wiedziała...
- Powiedzmy, że... - starałam się znaleźć słowa, które najlepiej przybliżyłyby to, co chciałam jej przekazać - ...powiedzmy, że powierzchnia serca w 100% przeznaczona jest do kochania... - wydukałam wreszcie - ja... - zerknęłam na Kate. Na jej twarzy malowało się zaintrygowanie, ale też spokój i powaga. Nie poganiała mnie, za co byłam jej wdzięczna. Wiedziała jak ciężko jest mi sklecić choćby jedno logiczne zdanie na ten temat. Bardzo chciała to pojąć. Widziałam to w jej oczach...
- ja... mam tylko jakieś 70% - nie odpowiedziała. przez jej twarz przemknęło coś, czego nie mogłam odgadnąć. Sekundę później wróciła do poprzedniego wyrazu twarzy. Tak bardzo chciałam wiedzieć co myśli... przygryzłam dolną wargę i półszeptem dukałam dalej - to miejsce jest wypalone - miejsce, którego nikt już nie zajmie, jak skażona ziemia, na której nic nie wyrośnie... - jej oczy posmutniały, a kąciki ust nieznacznie zsunęły się w dół. Zmarszczyła czoło, przez moment się wahała, jakby nie chciała mnie spłoszyć, po czym ściszonym głosem zadała mi pierwsze i chyba najtrudniejsze pytanie.
- Przez kogo się wypaliło?
- Przez kogoś... - przełknęłam ślinę, czując jak gardło zaciska mi się coraz bardziej - kogo kochałam... bardzo kochałam... na kogo jestem chora... od prawie 3 lat. - czułam się jakbym miała w ustach żyletki. cofałam się coraz bardziej w głąb koszmaru, tym razem świadomie i celowo. Ostrożnie wypowiadałam każde słowo, jakbym stawiała kroki na gruncie, który może runąć w każdej chwili.
Wzięłam głęboki wdech.
- Nasz związek trwał rok. Był specyficzny... dzieliło nas sporo kilometrów, poza tym moi rodzice... - załamał mi się głos. Zrobiło mi się gorąco - ...po prostu mam wrażenie, że nigdy im nie wybaczę - wysyczałam. Nienawidziłam ich. Nienawidziłam za to, że pozwolili, by spotkało mnie coś takiego!
- Nick odszedł przez nich! Nie pozwalali nam się spotykać, więc trudno się dziwić, że... - zabrakło mi tchu. Podkurczyłam kolana przyciskając je sobie do klatki piersiowej, którą znów rozdzierało od wewnątrz.
- Co ci jest? - zerwała się nagle widząc co się ze mną dzieje.
- To... nic... - wydyszałam - czasem tak mam... gdy o tym myślę... to boli...
Uniosłam głowę by zaczerpnąć powietrza i zobaczyłam jej twarz. Tego się obawiałam - była przerażona.
- Nie przejmuj się - próbowałam ją uspokoić - zaraz mi przejdzie. - nawet spróbowałam się uśmiechnąć, ale najwyraźniej mi nie wyszło.
"Weź się w garść! Przecież dawałaś już sobie radę!" pokrzepił mnie głos w mojej czaszce, ale niewiele to dało. Z każdym zdaniem cofałam się do skupiska tego niewiarygodnego bólu, który omal mnie nie zabił...