Leć Józefino latającą machiną, z uwagi na polne kamienie wzbijam się w przestworza, między chmurami unoszę się. Jestem jak niewidzialny lotu ptaka tor. Samolotem i rakietą. Wieczny dzieciak, Piotruś Pan. Mam jedno marzenie, a kieszenie wypchane życzeniami. Niosą mnie ku górze, nie obciążają myśli mych. Na liście, co w dłoniach, odznaczam, te spełnione. Wypracowane trudem własnym i czasem. Z błyskiem w oku lecę z natchnieniem, muzą mą Tyś Józefino. Dodajesz mi sił i przeganiasz myśli złe. Te, które uderzają we mnie jak w piorunochron gromy, wtedy, gdy burza i wicher sięgają niebios. W tych czasach niełatwo o spokój myśli, bywają one jak bitwa podczas wojny domowej. Domowej wtedy, gdy toczy się we mnie. Uciekam się wtedy do ciszy, ratujesz mnie z niej, wyciągasz za rękę i stawiasz twardo na ziemi. Wiesz, kiedy jest źle, nie mieszasz mnie z błotem, nie upokarzasz. Naprawiasz mnie. Dokręcasz śruby i dociskasz wszystkie blaszki. Niełatwe to zadanie, wiem. Lecz, kto inny jak nie Ty. Zawsze jesteś przy mnie, nawet, gdy wydaje mi się, że wszyscy stoją do mnie plecami. Bądź mi nadzieją i wiarą. Bądź jak klej, co sklei mnie po upadku z wysoka na podlogę. Nie ustawiaj mnie na najwyższej półce, tam szybko sięga kurz.... i łatwiej spaść. Ustaw mnie na wysokości Twego wzroku, trochę niżej, ale nie patrz na mnie z góry. Spójrz jak na kogoś równego sobie, spójrz, choć czasami moja głowa w chmurach, wiem.