Czyżby wiara nie powodowała wykroczenia poza ten, tak bardzo swojski, tak dobrze znajomy, racjonalizm? Bo, generalnie, to jest bezpieczne - a przynajmniej w ten właśnie sposób się prezentuje - trzymać się tylko tego, co widzę, czego mogę dotknąć, posmakować dziś, teraz. Zerwanie z takimże oglądaniem świata wywołuje strach. Coś jak patrzenie w dół z liny zawieszonej nad wąwozem. A teraz, przyłóżmy do realiów XXI wieku to, że dwa tysiące lat temu Paweł modlił się, żeby Efezjanie doszli do poznania głębokości, szerokości, wysokości, długości miłości Chrystusa, słowem - poznali ją w każdym wymiarze. Dyć to czysta abstrakcja jest! I, jak mawiał inny Paul, najbardziej przerażająca rzecz w Nim. Bóg tak potężny, że próba wyobrażenia sobie namiastki Jego władzy wywołuje dreszcze i jednocześnie tak niesamowity, że znając człowieka na wskroś, każdą myśl i każde przemilczane paskudztwo, kocha go największą z możliwych miłością. I wkurza mnie to, że dla wielu to brzmi jak frazesy, że patrzy się i nie widzi, mija niczym przedawniony wzorzec osobowy średniowiecza. A to nie tak. Choć racjonalne patrzenie na świat jest wygodne. Ale... gdyby tak zaufać, że On przytrzyma nad tym "wąwozem"? W końcu obiecał.
I - autobiograficznie - plan na przyszłość.
Pociągnij mnie za sobą! Pobiegnijmy! Wprowadź mnie, o Królu, do swoich komnat, abyśmy mogli się radować i weselić Tobą, upajać się Twoją miłością bardziej niż winem. (PnP 1:4)