ćwicze, ćwicze. za 7 dni kończe shreda.
i co z tego? jeśli NIE MOGE UTRZYMAĆ DIETY?
nie chodzi nawet o słodycze (chociaż dzisiaj zajadałam się suszonymi morelami -.-)
ale o to, ze ciagle mogłabym wpierdzielać, bo wszystko tak ładnie wygląda.
oto co dzisiaj uczyniłam:
1. kromka ciemnego chleba z szynka i musztarda + troszkę płatków owsianych
2.płatki owsiane 3 DŁ + jogurt 3DŁ ze sniadania bo rano nie zdazyłam
3. jakies 80g suszonych owoców (morele i żurawina) -.-
4. szpinak z łososiem i pęczak
5. 2 kanapki ciemne z żółtym serem + pół wedonej makreli.
a to wszystko od godziny 12 do 19
OCHUJAŁAM za przeproszeniem.
nigdy nie schudne. :(
EDIT: CO SIE DZIAŁO W WEEEKEND W DOMU: tez nie było za kolorowo, przyjechał moj D. (miesiac go nie było) wiec i jego mama i moja mama na obiad, oczywiscie schabowe, tłuste ziemniaki ciasta slodkie i nie wiadomo co jeszcze no i jadłam, jadłam i jadłam :( jedyne co mnie pocieszyło to 66 zamiast 68 na wadze po 3 tygodniach cwiczen i prób diety. D swierdził ze widać ze schudłam, rodzice tez. i cieszac sie tym małym sukcesem trace motywacje do dalszej walki. mówie sobie "schudłam, to moge sobie odpuscic troszke i zjesc to i to" a GOWNO PRAWDA, nie moge! a i tak robie. ;/ chyba mam jakiegoś doła.
KOLEJNE Z MOICH PYTAŃ DO WAS, myślicie, ze ćwiczac 35minut dziennie do czegoś dojde? jak czytam niektóre blogi i widze, ze 40 minut trwa jedno cwiczenie, później 20min tego, 20 min tamtego, 15 tego i 10 tego i daje to razem jakies 2 godziny napierdzielania, to zaczynam watpic czy moj wysiłek w ogole sie na coś przydaje.