Temat nie zaskakuje- od tygodnia z każdej strony, czy tego chcemy czy nie, atakuje nas kolor czerwony i serduszka i misie i kubki i nawet slipki i co tylko nam się zamarzy...bądź wręcz przeciwnie.
Jeśli zostawimy ten cały kicz, gównianą otoczkę tego święta, które nawet nie jest naszym autorskim pomysłem;),przestaniemy dręczyć wszystkich ludzi, których walentynki męczą i nie interesują, to można z tego całkiem przyzwoicie wybrnąć. Weekend słodkiego lenistwa, dobrego jedzenia (wspólnie robionego!), winkowania, oglądania filmów i seksu... bez wyłażenia z domu, bez kupowania dennych gadżetów i przebywania w tłumie 'zakochanych'. Bez robienia szopki z tego co powinno być codziennością, a więc z miłości.
Sprawdzałam z ciekawości czy są miejsca w kinie- cały weekend- ani jednego miejsca wolnego (jakże oryginalnie!), do pubu, klubu, kawiarni czy restauracji nie ma co iść bez rezerwacji. Jeden taki dzień w roku. Przynajmniej sobie ludzie zarobią i kina nie zamkną.
Zawsze traktowałam to święto obojętnie, teraz nic się nie zmieniło. Przykro mi jedynie jak myślę o tych, którzy tego dnia czują się samotni i słabi, bo wiem, że jest takich osób wiele... nie dziwię się ich osaczeniu i niechęci wobec całego zamieszania. W tym dniu naprawdę można się poczuć bardziej samotnym... ale ja raczej proponuję się śmiać z tych, którzy raz w roku się starają być idealną parą...
i cóż- robić swoje!
p.s. Zazdrosny... się nie dziwię ;)