eh, jestem tak skomplikowany, że nawet sam nie potrafię siebie rozszyfrować.. Coś w rodzaju olbrzymiego węzła w sznurówkach gdy miałem 6 lat.
'chcę czy nie'.. gdyby odpowiedź na to pytanie była taka prosta.
Obiektywnie wreszcie spotkałem kogoś, komu na mnie zależy, kto wychodzi z mocną inicjatywą. Ładna, mądra. Angażuje się. Jest to w niej czarujące, i nie jeden o tym marzy. A ja jak na złość nie mogę nic w sobie znaleźć, co zachęcało by mnie rano wstawać właśnie dla niej, patrzeć na telefon i czekać kiedy wreszcie odpisze, wyczekiwać momentu kiedy ją znów zobaczę i odpływać gdy znajduję się blisko niej. Nie mogę doszukać się tego czegoś, co napędzało mnie kiedyś do innej osoby.
A tak bardzo bym chciał to poczuć, bo wreszcie znalazłem to czego szukałem przez tyle lat.
Niestety te uczucia zabija mała bezpodstawna nadzieja, że kiedyś dostanę jeszcze szansę od kogoś, wobec kogo nie miał bym żadnych wątpliwości, kto cały czas siedzi mi w głowie i kogo nie mogę z niej wygonić. Ta nadzieja niszczy mnie od wewnątrz, sprawia że wolę być sam i czekać, bo wydaje mi się, że to ta osoba jest tym kogo szukam.
Bo nie wiem czy można być z kimś, a siedząc obok, myśleć o innej osobie.
A wolę skrzywdzić siebie, niż ją.