Puk, puk...
Pięć po szóstej.
Jak mocny papieros po seksie,
jak gorzka kawa po zmroku.
Zamglone oczy i nieprzejrzyste z powodu
tytoniu wnętrze - każą po omacku poznać Ciebie.
Dziś nie chciałem grzeszyć - wybrałem pokorne szczęście.
Ciemno. Głośno. Zimno. Prawie zapomniałem jak Ci na imię,
gdy w głowie pragnienie - by brudna pokusa kolidowała z czystymi dłońmi.
Czekam jak tamta Pani - dzień w dzień o piętnastej uparcie czytając epitafium.
Ta wyschnięta dolina przeżyć jest jak pogrzeb. Pokus pogrzeb. To mój pogrzeb.
Wyjątkowo pusty...
Tysiącami słów,
Bladymi policzkami,
Stłuczonych szkieł,
Wstydliwych oczu,
Zamkniętych drzwi.
Puk, puk...
-To ja.. Głupia Nadzieja.