O kawowym smaku godzin nie zliczę.
Twoje istnienie - moim grzechem,
okrutnie-rozkosznym, otwarcie-skrytym.
Całe to milczenie, szarlotkowe, puste, zimne
wnętrze. Niewyartykulowane szczęcie, słomka
w zimnej szklance.
Kulawe nadzieje. Płochliwe spojrzenie.
Drążce, czyste ręce w dziupli kaleki-komara.
Nie policzyłem migdałów, nie zachowałem w
pamięci wszystkich czarów. Skrzywdziłem owada.
Interesownie grzeszyłem.
By noc wiecznie w pełnej
ciszy trwała.
By lody topniały.
By kawa stygła.
By upajać się twoim boskim tchnieniem -
taką mam nadzieję.