Wracałam dzisiaj do domu w ciszy. Czasami było tak, że mogłam mówić bez końca, jednak zdarzało się również, że nie chciałam powiedzieć czegokolwiek.
W takie dni dużo myślę, wszystko mnie krytycznie denerwuje i nie potrafię się skupić na czymkolwiek przez więcej niż pięć minut. Jestem śpiąca, dużo piję i jem. I zastanawiam się jak można być tak bezproduktywnym.
Przez ostatni miesiąc jestem wiecznie zmęczona. Choć nie robię totalnie nic. Niby chodzę do szkoły, na angielski i kurs prawa jazdy, ale poza tym nie staram się robić czegoś innego.
Może ciągle piszę to samo, ale znowu czuję się gorzej.
Przez ostatnie wydarzenia trochę się zmieniłam. Mam katar od prawie dwóch tygodni, stawy zaczęły boleć jak nigdy przedtem i boję się, że czas na kolejne pobieranie krwi. Leżę sobie teraz w ochraniaczach na kolana, które w zabawny sposób trzymają mi rzepkę. Biodra po sobotniej nocy też nie są w najlepszym stanie. Ale to wiem już nie od dziś. Za każdym razem obijam piłkę, czuję jak naciągam sobie nadgarstki.
Najpewniej jestem tylko hipochondryczką, jednak jak to hipochondryczki, panicznie boję się o własne zdrowie, że może dramatyczne się pogorszyć, a szczególnie jeśli czuję się trochę gorzej.
Nie wiedziałam dokładnie który dzisiaj dzień tygodnia, wszystko z ostatniego miesiąca zlewa mi się ze sobą i mam ciągły mętlik w głowie.
Naprawdę, można oszaleć. O ile już się to nie stało.
Spytałam siebie, dlaczego ja tak właściwie to wszystko robię? Chodzę do szkoły z przyzwyczajenia, gdzie udaję, a może inaczej, chcę udawać, że wszystko jest ok. I idzie mi naprawdę dobrze. Na angielski chodzę dlatego, żeby zdać dobrze maturę, żeby rodzice chociaż raz byli ze mnie naprawdę dumni. Na prawo jazdy chodzę dla taty, to przecież on mnie namówił, podczas podróży w wakacje będę mogła go zamienić. Na kurs z matematyki pójdę żeby matka wreszcie się odczepiła, bo wałkuje ten temat od początku wakacji. Jestem pół-maszyną. Żeby uszczęśliwić innych, a nie samą siebie. Wszystko robię dla innych.
To przykre, że również żyję dla innych. Żeby udowodnić matce, że się myli, żeby nikomu nie było smutno, żeby zrobić coś dla kogoś. Nigdy dla siebie.