A jednak dzisiaj coś zrobiłam.
Z rana "posprzątałam" w pośpiechu, co wyglądało mniej więcej tak: krzesło -> miejsce pod łóżkiem, DONE. No dobra jeszcze ogarnęłam samo łóżko i rzeczy porozkładane na szafkach.
Właściwie do 18 sobie grałam na tablecie, zabijając tym czas.
O 18 wyszłam z tatą po bluzkę na jutro. Chciałam też kupić taką najzwyklejszą czarną czapkę, ale jakoś wyszło, że jej nie kupiłam, nawet w sumie nie wiem dlaczego...
Uwielbiam lustra w sklepie, bo tak wyszczuplają, że aż chce się na siebie patrzeć, bo normalnie to zupełnie nie.
Znowu nieprzespana noc, jakie to dramatyczne. Czyżby wracały 2 godziny snu w nocy? Uwielbiam sobie przypominać, że kiedyś noc była czasem, w którym robiłam co chciałam, mimo że po cichu. Rysowałam, tworzyłam mechanizmy z papieru, czytałam po dwie książki - tzn. kilka rozdziałów jednej, później drugiej, znowu pierwszej i tak w kółko. Byłam molem fajnych książek. Teraz nie znam fajnych książek.
Do tej godziny (czyli późnowieczornej) siedziałam z bratem, którego uczyłam hymnu szkoły. Borze nauczył się, jakie to pjemkne...
Nie przypomniał mi się w tym momencie żaden sen, a szkoda, bo są one chore, a w swej chorobie bardzo ciekawe, przepełnione przekazami w formie przenośni, w których nie widzę sensu, ale dają mi do myślenia.
No i dowiedziałam się dlaczego nie chcieli przyjąć mi mózgu do reklamacji. Facet twierdził, że straciłam gwarancję, bo źle z niego korzystałam. Cóż za niedorzeczność! Przecież ja nigdy jakkolwiek tego nie robiłam!
Let her die - lovely, slowly and painful.