Dzień I (10 lipca)
Jechaliśmy około 6 godzin. Najpierw pojechaliśmy do dziadków. Zybuk poczęstował nas pierogami z serem i około godziny rozmawialiśmy praktycznie o niczym. Później pojechaliśmy do Flisów ale zastaliśmy tam tylko Miko, Killera i Rudą. Przywitaliśmy się, matka rozpływała się nad tym ile się tam zmieniło, męcząc przy tym i Miko, i mnie.
Nareszcie kierunek Wardyń. Niestety jedyna słuszna droga prowadząca do naszego punktu docelowego była zamknięta.
Pojechaliśmy więc za samochodami, które najwyraźniej szukały skrótu. W ostatniej chwili zorientowaliśmy się, że rzekomy skrót prowadzi w to samo miejsce z którego wcześniej musieliśmy wyjechać.
Stwierdziliśmy że pojedziemy pewną lekko zarośniętą drogą naprzeciwko nas. Po kilku kilometrach ukazała się nam mała wioska, a droga którą jechaliśmy była główna. Za małą wsią dalej jechaliśmy tym czymś, bo coraz mniej przypominało drogę.
Po kolejnych kilometrach polnej przygody dojechaliśmy do miejscowości, dopiero z której nakierowani byliśmy do Wardynia.
Nareszcie u celu.
Powitał nas wujek Marek, który właśnie porządkował stodołę.
Wiele się zmieniło od tych kilku lat od kiedy tam nie byłam. Ogródek pięknie zadziczał, odgrodził się wysokimi drzewami od strony pola sąsiada. W samym ogrodzie dwie ogromne jabłonie, masywny krzak czerwonej porzeczki i wiele innych pięknych drzew i krzewów i kwiatów, a pośród nich jedna mała ławka.
Wzięłam swoje rzeczy z samochodu i weszłam do domu. Pierwsza przywitała mnie Adela, która chwilę wcześniej robiła sobie śniadanie. Zobaczyłam wreszcie mojego ukochanego króliczała Buńka i kotełę Palemę aka Glu, później przyszedł koteł Bruno aka Święta Pamięć. Adela zrobiła mi świetną kawę z ekspresu, później przyszli rodzice z wujkiem, również zostali poczęstowani - kawą, herbatą.
Po drugiej rozmowie naszych rodziców, wreszcie się pożegnali i ruszyli dalej - do Szczecina. Ja z Adelą pogadałyśmy jeszcze trochę i poprosiłam, żebyśmy pojechały do Choszczna, jeszcze raz odwiedzić Flisów. Na skuterze na dłuższą odległość jechałam po raz pierwszy, hm, zabawne.
Tym razem Ani Kasia, ani Karol już nie spali, Przywitałam ich ciepło, w końcu nie widziałam ich bardzo długo, Karola rok i cztery miesiące, Kasi rok i dziesięć miesięcy, tak mniej więcej. Byłyśmy tam około 3 godzin, niby trzy osoby, a brakowało mi ich jak nikogo innego, w końcu spędzałam tam każde wakacje dzieciństwa... Nvm. Wróciłyśmy do domu o 20:30.
Na zakończenie dnia wzięłam zimny prysznic.
Dzień II (11 lipca)
Okrutnie zimno jak ba tę porę roku. Obudził mnie telefon od ojca czy nie wybiorę się następnego dnia do Szczecina, że był w sklepie muzycznym i widział fajne gitary, że poznam ciotkę Lilkę. Spytałam Adelę czy chce poznać ciocię, odpowiedziała że nie, ale jeśli chcę to że mną pojedzie. Zgodziłam się na propozycję taty.
Cały dzień chyba nic nie robiłam, może piłam czekoladę, chyba robiłyśmy muffinki z dżemem. Pamiętam że nie zjadłam obiadu, bo nie lubię ani bigosu, ani krupniku.
Wzięłam klasyka Kajki - mojej drugiej kuzynki, która jeszcze nie tak dawno świetnie na niej grała. Sama szukałam jakichś piosenek, czegokolwiek, co jestem w stanie i zagrać i zaśpiewać, i po raz pierwszy od bardzo dawna usłyszałam pochwałę dotyczącą mojego głosu, że naprawdę umiem śpiewać lepiej niż Kaja, a jak na początkującą gitarzystkę idzie mi nieźle.
Jeszcze chyba oglądałyśmy trochę TV.
Przez złą pogodę nie mogłyśmy się ruszyć z domu, auto zabrała Kajka jadąc do pracy, a skuter na deszcz i zimno to na pewno nie jest doby pomysł. Kaja wróciła około 18:00, wzięła gitarę i piecyk, wszyscy śpiewaliśmy stare piosenki, klasyki na gitarę.
Dzień III (12 lipca)
Obudziłam się trochę po 6:30. Będąc w salonie słyszałam jak ciocia i Adela mówiły do siebie w kuchni niby to po cichu, że mnie na pewno przyda się kawa, bo jak zazwyczaj wstaję o 10 to może być dzisiaj ze mną ciężko.
Dostałam się do łazienki jako druga, przynajmniej tak mi się wydaje. Powędrowałam do kuchni gdzie czekała na mnie kawa i grzanka.
O 8 Kajka odwiozła nas na dworzec, z którego pociąg do Szczecina odjeżdżał o 8:37. Zadzwoniłam do ojca, że będę o 9:49. Po 12 minutach wsiadłyśmy do naszego pociągu, a po godzinie z kawałkiem byłyśmy na miejscu.
Tata czekał przy rozkładzie, poszliśmy krętymi ulicami, wpadliśmy do FUNa, gdzie była piękna gitara akustyczna, która wokół otworu miała wyryte jaskółki... Zakochałam się od pierwszego wejrzenia, ale jedyne na co było mnie stać to zrobić zdjęcie, bo 1290 nie chodzi piechotą. Kupiłam sobie natomiast dwie kostki.
Dalej znaleźliśmy sklep, w którym była gitara wspomniana przez tatę w rozmowie poprzedniego dnia, niestety do otwarcia zostało 20 minut. Nie chcieliśmy marnować tyle czasu, dlatego poszliśmy do cioci Lilki.
Zostałyśmy poczęstowane kawałkiem ciasta i waniliowymi lodami. Po pewnym czasie wróciliśmy do sklepu muzycznego, który wcześniej był zamknięty. Po schodach w dół trafiliśmy do małego sklepu, gdzie miła kobieta za ladą pozwoliła mi się przymierzać do wszystkich gitar jakie chciałam. Wreszcie usłyszałam różnicę między klasykiem, a akustykiem.
Najlepiej brzmiący, czarny akustyk. Myślałam już, że nie wybiorę innej. Jednak...
Miła pani podała mi gitarę która wisiała za nią. Ciemna, przetarta na wiśniowo, z białymi obwódkami po obu stronach. Piękna, od razu zakochałam się e jej brzmieniu, została w moich rękach. Jeszcze czerwony pasek w białe gwiazdki i kapodaster.
Odwiedziliśmy jeszcze lodziarnię i ogromny park.
Tak minęło nam około 5 godzin. Później z Adelą spieszyłyśmy się na pociąg, załapałyśmy się na tramwaj jadący prosto na dworzec. Stojąc przy kasie usłyszałyśmy , że pociąg do Choszczna już jest.
Kupiłyśmy biletyna na 16:12, nasz pociąg odjeżdżał z 4 peronu za kilkanaście minut, jednak na wszelki wypadek szybko zajęłyśmy przypadkowe miejsca.
Naprzeciw mnie usiadła Adela, po przeciwnej stronie usiadła ładna dziewczyna a przed nią bardzo wysoki chłopak, którego wcześniej widziałam na przejściu nad peronami, robił zdjęcia chyba całego dworca.
Kiedy pociąg ruszył i kontroler przeszedł sprawdzić bilety, wszystkim zrobiło się sennie. Adela usnęła bardzo szybko, tak samo jak tamta ładna i wysoki chłopak, który ciągle kiwał się w lewo tak bardzo, że się przebudzał i przesuwał do pionu, znowu kiwał się w lewo i tak w kółko.
W tym czasie siedział obok mnie jakiś dziwny facet, później sobie poszedł, na chwilę zamknęłam oczy, później usiadła obok mnie jakaś pani, która jadła coś z czekoladą i czytała książkę, czekolada mi przeszkadzała, dlatego nie zasnęłam. O 17:27 dojechaliśmy do dworca w Choszcznie, przeszłyśmy przejściem nad peronami, zeszłyśmy z niego stromymi schodkami.
Wyszłyśmy na parking dworca, wstąpiłyśmy do Lidla po wafelka w czekoladzie i soczek. Pomiędzy blokami przeszłyśmy do drogi nad jeziorem, później skręciłyśmy w Kochanowskiego i 9-go Maja i byłyśmy na miejscu.
Ruda przywitała nas szczęśliwym wzrokiem i merdaniem ogonem. Razem z rzeczami poszłyśmy na górę do Kasi, przywitaliśmy się, potem poszłam przywitać Karola. Zjadłyśmy coś w trójkę, ja płatki czekoladowe.
Spytałam Kubę czy wpadnie do nas, ale okazało się, że jest już na jakiejś imprezie, stwierdziłam że trudno, jego strata.
Cały wieczór wygłupiałam się z Kasią, pływałyśmy w podłodze, ja leżałam na podłodze na brzuchu, a Kasia leżała na mnie, "śpiewałyśmy" piosenki o nieszczęśliwej miłości itd., później siedziałam u Karola i patrzyłam jak gra, zaczepialiśmy się nawzajem.
Kłuciłam się ze znajomymi Karola i z dziewczynami o Karola, czyj jest.
Założyłam kocie uszka i byłam słodkim kotę, zjadłyśmy z dziewczynami ciastka z czekoladą, znowu posiedziałam u Karola, tym razem grał w coś innego, zbliżonego do Slendermana tylko multiplayer i zbierali skrzynki.
Posiedzieliśmy jeszcze tak trochę i przyjechała Kaja nas odebrać, to było jakoś w okolicach północy.
Wzięłam szybki prysznic i popędziłam do ciepłego łóżka pod kołderkę.
cdn