Taak.. Nie ma to jak wypic Żubra i sie wyżalic.
Wiecie co, mysle sobie jak to jest, ze czasem jest dobrze ot tak. Ze ludzie czasem zwyczajnie poznaja sie i sie lubia. I nie potrzebuja do tego jakichs dodatkowych slow, jakiegos ekstra czasu. I tak fajnie sie rozumieja i zyja ze soba w zgodzie. I dlaczego ze mna tak nigdy nie jest. Dlaczego ja nie potrafie sie cieszyc z tego co mam.
Wad mam bardzo duzo, ale jest jedna, taka zajebista. Ona naprawde nie ulatwia mi zycia. Wada chyba najgorsza z mozliwych, o ktorej mi ciezko w sumie mowic nawet.
Zazdroszcze. Zazdroszcze Tobie innych, i innym zazdroszcze Ciebie. Ja mam chyba zjechana hierarchie wartosci? Ja chyba raczej ogolnie jestem zjechana. Zazdrosc to totalna porazka. Nienawidze tego.
Zreszta, nie skupiajac sie nawet na wewnetrznych przyczynach - rozgladam sie wokol i nie cieszy mnie to co widze. Minelo juz pol roku, mam blade pojecie o relacjach jakie z ludzmi moge miec, jakich miec nie chce, jakich oni nie chca miec ze mna. Wszyscy ci na ktorych mi nie zalezy i spedzam z nimi sporo czasu mimochodem, i wszyscy ci na ktorych mi zalezy, a na ktorych patrze przeciez spodelba. Otacza nas przeciez tylu ludzi z ktorymi jest dobrze tylko kiedy jest dobrze, i tego sie chyba nie zmieni. A ja mam to do siebie, ze wszystko odczuwam trzy razy bardziej. Zastanowilam sie czy zmiana otoczenia by pomogla, czy bylabym szczesliwsza. Nie. Bo wydaje mi sie ze byloby dokladnie tak samo, tylko w innym miejscu, z innymi ludzmi, a jesli nie tak samo, to tylko gorzej. Bo to chyba nie o ludzi czy miejsce chodzi, tylko o mnie.
Co do tabletek, to totalnie nie pomagaja. Jestem po nich spiaca i ociezala, a nerwy wcale nie ustepuja.
Jestem wybrakowana, przepelniona bezmyslna zazdroscia podroba istoty normalnej :|
moje marzenia nie spelnia sie, nawet za 10,000 dni.