To tak w ramach przypomnienia, że wciąż mamy kalendarzową jesień.
Treścią ostatnich dni jest podziwianie śniegu, spożywanie mandarynek, picie herbaty i oczekiwanie na niedzielę. A właściwie, jak się okazało, na niedzielę oraz na dziś.
Jak to jest, że każdy tak psioczy na śnieg? Jest piękny, i siłą rzeczy dzięki niemu jest trochę cieplej. Czekam teraz na okazję, by wybrać się na łyżwy, na śnieżki, na robienie aniołków i lepienie bałwana. Albo zwyczajny spacer. A potem, po powrocie do ciepłego mieszkania, wypić kakao. Albo herbatę.
Myślę, że wystarczająco biorę sprawy w swoje ręce, a jednak zwątpiłam czy dobrze czynię. Wiem czego chcę, a jednak boję się tego, jak wszystko może się potoczyć. Ale to chyba normalne.
Podobno to domena wiosny, a u mnie zawsze dzieje się zimą. To sprawia, że cieszę mordkę do herbaty i rysuję na zaparowanych szybach, a także w śniegu zalegającym na parapecie mojego okna.
Żałuję, że nie mogę pomóc, choć bardzo bym chciała. Po części nie umiem sobie wybaczyć, że nieco zobojętniałam - tego nie da się ukryć - pomimo tego, iż wiem, że odbiło się to na mnie wyłącznie pozytywnie. Ludzie znaczą zbyt wiele, by ot tak zapomnieć o ich istnieniu, nawet gdy działa to tylko w jedną stronę.
Uświadomili mi, jak fajni byliśmy kiedyś, jak wiele relacji się później posypało i jak bardzo szkoda, że tak się stało. Jeszcze większa szkoda, że nie da się już tego naprawić, cofnąć czasu ani wybudować na nowo od podstaw. Ciekawe czy gdyby była taka możliwość, uniknęlibyśmy tych samych błędów. To jednak już nieistotne. Będę kiedyś mogła opowiadać dzieciom, że przynajmniej przez pewien okres czasu miałam przy sobie kilku zgranych, wspaniałych ludzi.
Na dobrą sprawę dalej ich mam.
Pożywka dla stalkerów ukończona, do następnego! :D