Przypomniałam sobie, z jakiego powodu wczoraj tak dużo przeklinałam, i dla odmiany - zrobiło mi się trochę smutno. Mam nadzieję, że to się zmieni i wcale nie spełni, choć są na to nikłe szanse i wewnątrz już się na to przygotowuję. Nie zmienia to faktu, że bardzo się boję, ale przywykłam już, że lęk towarzyszy mi przez całe życie i pomimo tego trzeba się cieszyć tym, co się otrzymało od losu. A ja ostatnio dostaję chyba całkiem sporo. Nie zapeszając :) Fajnie byłoby wreszcie dosięgnąć tego, o czym się marzy.
Zabawny jest ten spokój, na zewnątrz wszystko wydaje się takie ciche i ułożone: pianino, skrzypce, herbata i śnieg za oknem. Wewnątrz bucha. Ze strachu, z którym muszę nauczyć się walczyć. I z czymś jeszcze, ale tego nie powiem, bo wyjdzie jak bardzo jestem zła :P
Ostatnio (no, nie tak ostatnio) znów usłyszałam, że ta pewna cecha, która rzekomo jest u mnie bardzo widoczna w kryzysowych sytuacjach, wzbudza podziw. Miło, że ktokolwiek tak uważa, jednak prawda jest taka, że o wiele bardziej wolałabym, aby zwyczajnie nie było potrzeby jej ujawniać.
Koniec roku. Nie będę robić podsumowania, bo to był bardzo dziwny okres czasu, z którego to powinnam wyciągnąć wiele wniosków. Staram się. Wiem, czego już na pewno w życiu nie zrobię, a inne rzeczy - w jaki sposób zrobię. Myślę nad postanowieniami na nadchodzący rok, jednak nie ma wielu takich rzeczy, które chciałabym koniecznie osiągnąć. Nigdy nie byłam dobra w wymyślaniu postanowień noworocznych. Nie wiem nawet czy miałam jakieś na dwa tysiące dziesiąty.
Prezent od Mikołaja się spóźnia. Liczę, że przynajmniej przybędzie w stanie nienaruszonym i bez żadnych problemów.