uf, na szczęście wczorajszym wybrykiem nie zjebałam mojej wagi. nie cierpię tych wieczorów, gdy kłócę się z matką, czuję wtedy jak bardzo jestem bezwartościowa i jakaś tam pieprzona dieta zupełnie nie jest mi nie pomoże, bo już zawsze będe gruba. jem, jem, jem, bez przerwy, aż do bólów brzucha i chęci zwymiotowania tych wszystkich paskudzstw. potem budzę się rano, i to wszystko znika, dochodzi tylko kilka pouczeń od mamy,i czasem kilka cholernych liczb na wadze. tyle, znów wszystko zaczyna się od nowa.
oby to był ostatni raz, ostatnio nic takiego mi się nie zdażało.
w dzisiejszym bilansie jest na razie tylko śniadanie, potem dopiszę reszte.
bilans:
2 chrupki wasa z serkiem naturalnym + kawa